Fulla Horak ? polska mistyczka
O RZECZACH OSTATECZNYCH - Część 2/2
-4 PIEKŁO
Tak samo jak niebo i Czyściec ? Piekło dzieli się na najrozmaitsze nieprzeliczone kręgi.
Im niższy krąg, tym męka w nim straszniejsza i cięższa...
Potępiona dusza wie o całej wielkości, mocy i piękności Boga i ma równocześnie świadomość, że Go nigdy nie będzie oglądać.
Wie, że cierpienie jej jest wieczne i że nic męki tej nie ukoi i nie złagodzi...
Pali ją niegasnący ogień pragnienia i tęsknoty za szczęściem, które nigdy nie będzie jej udziałem. Ogień ten pożera i trawi potępioną duszę ? ale jej nigdy nie strawi i nie zniszczy.
Jakieś straszliwe, nieubłagane ?nigdy?, czai się ze wszystkich stron.
Potępiona dusza ma pełne zrozumienie własnowolnie poniesionej straty i pełne zrozumienie sprawiedliwości kary, która ją spotkała.
Nie może kochać Boga, choć wie o Jego mocy i doskonałości.
Nie może czuć ani skruchy, ani żalu. Uczucia te sprawiłyby jej ulgę, stwarzałyby wrażenie, że czymś przecież spłaca Bogu dług, zaciągnięty wobec Jego Miłości.
Jedynie uczucia negatywne są jej dostępne. Rozpacz, ból, bezsilność, opuszczenie - a przede wszystkim nieustanna, męcząca, nie znająca granic nienawiść do siebie i wszystkiego!
Kto świadomie za życia odrzucił Boga, ten zostanie po śmierci przez Niego odrzucony! Dusza jego pójdzie w ?ciemności zewnętrzne", gdzie będzie ?płacz i zgrzytanie zębów". Stamtąd nie ma już wybawienia ni powrotu.
Męka, której żadne słowa nie mogą dać pojęcia, przytomna, świadoma, beznadziejna, nienawistna i wieczna męka ? oto stan, z którego żadna potępiona dusza nigdy się już nie wydobędzie.
I TO JEST PIEKŁO
Każdy człowiek - choć tego nie czuje, jest stale pod działaniem świata nadprzyrodzonego, a więc: Świętych, Duchów Jasnych lub bardzo Jasnych, albo duchów marnych, bardzo marnych, złych, a wreszcie szatanów ? zależnie od tego, ku którym jego wola się skłania.
Demon czyli Szatan, jest dawnym Aniołem i jako taki, posiada najwyższe możliwości ? ale w odwróconym od Boga kierunku.
Miłość, przeciwstawia nienawiść, dobru - zło, pokorze ? pychę, ufności ? rozpacz, nadziei ? ostateczne zwątpienie.
Rozporządza pełnym rozumieniem ducha doskonałego z tym, że świadomości dobra nie może i nie chce spożytkować. Jego siła jest tylko w złym. Ma pełną świadomość wielkości i mocy Bożej i pamięta niebiańską szczęśliwość. Doznał sprawiedliwości Bożej ? i nienawidzi jej.
Nie kocha także zła - bo niczego kochać nie może. Jest pysznym, a musi ulegać woli Najwyższego, która ogranicza i do pewnego tylko stopnia dopuszcza jego działanie. Niewypowiedziane cierpienie sprawia mu myśl o doskonałości Bożej, o której wie, a sądzi równocześnie, że ją podkopie pełnieniem zła - którego nienawidzi też. Nie ma w nim miejsca na żadne inne uczucie. Nienawidzi własnej nienawiści, tak, jak nienawidzi samego siebie. O straszliwej sile tej nienawiści nic nie może dać pojęcia, tak samo, jak o rozmiarze jego cierpienia. Wie też, że cierpieć będzie przez całą wieczność, że nie może być dla niego ratunku. Ma pełną świadomość zła i własnej winy wobec Najwyższej Potęgi, a przecież rad by, z zemsty i nienawiści, całą ludzkość ściągnąć w bezdeń cierpień i nieszczęścia, w jakiej sam od wieków i na wieki się męczy. Całą moc swego potężnego działania wytęża w tym kierunku. Gdyby jednak ludzie wiedzieli, jak bezgraniczną pogardę czuje dla człowieka, który mu uległ! Jak go nienawidzi za jego słabość, nikczemność, uległość i głupotę! Jakże okrutnie ? gdy tylko cel swój osiągnie ? znęca się potem nad duszą. Demon bowiem przed Obliczem Boga z lęku jest sprawiedliwy, wobec człowieka jednak żadna sprawiedliwość go nie wiąże.
Istnieją wśród demonów duchy potężniejsze i słabsze. Bardzo rozległa hierarchia jest w tym świecie ciemności. Każdy szatan ma swój odmienny charakter, swoją specjalność. Najczęściej jest przedstawicielem jakiejś jednej namiętności, jest jakby ministrem piastującym odmienną tekę Zła i ma na swoje usługi cały departament wyszkolonych i oddanych podwładnych.
Bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych wypadkach, szatan sam osobiście, jeśli tak można powiedzieć ? pracuje nad zgubą jakiejś duszy. Zwykle, gdy sobie czyjąś duszę upatrzy, posyła najpierw duchy mamę, aby mu niejako przygotowały grunt. Po nich wysyła mocniejsze i coraz gorsze, i dopiero w chwili, gdy człowiek jest najsłabszy i najbardziej chwiejny, zbliża się do jego duszy sam.
Jest to moment, w którym człowiekowi pierwszy raz przychodzi np. myśl o zbrodni. Jedna krótka chwila ? błysk ? i szatan znowu się cofa. Człowiek jest zaskoczony, przerażony, pozbawiony na czas pewien orientacji. Prostym odruchem strachu gotów się w takiej chwili cofnąć ? aż po myśl o Bogu... Do tego nie można dopuścić. Zadaniem duchów marnych będzie tym razem szybkie osłabienie wrażenia, które wywołała podsunięta przez szatana myśl. Jeśli człowiek da im posłuch, po pewnym czasie zacznie bagatelizować wrażenie, wywołane myślą o zbrodni, czasem nawet z niej kpić i powoli ? tym właśnie narzuconym podejściem do sprawy ? rozbrojony i pozbawiony czujności ? zaczyna do myśli tej nawykać. Kiedy więc szatan zbliży się do niego po raz wtóry z gotowym już planem zbrodni, zastaje człowieka tak oswojonego z tą możliwością, że nie zachodzi już obawa odruchowego odwrotu. Zrobiwszy swoje, szatan cofa się znowu, zostawiając teraz duszę pod stalą opieką całej gromady duchów złych. One to, jak termity, pracowicie a nieznacznie podkupują fundament, drążą wewnętrznie całą budowlę moralności człowieka, póki nie legnie w gruzach.
Tylko w wypadkach, gdyby groziło niebezpieczeństwo, że człowiek przecież się opamięta i otrząśnie, jeżeli zaczyna się wahać niepokoić, jeżeli zatruwane sumienie ? przez jakiekolwiek działanie czy wpływ ? przychodzić zaczyna do głosu ? szatan zjawia się po raz trzeci. Jeśli trzeba, dobiera sobie wtedy do pomocy szatanów o innych specjalnościach, zwołuje całe czeredy duchów złych i przypuszcza atak generalny.
Gdy na skutek czyjejś modlitwy, czy innego działania przez łaskę, spotka szatana porażka, cierpi on tak, jak cierpią Duchy Jasne, gdy widzą upadek człowieka, który dotąd z opieki ich korzystał. Cierpią z szatanem wszystkie wplątane w ten spisek złe duchy. Szatan, któremu się gra nie powiodła, traci na swej sile tak samo, jak Święty zyskuje większą chwałę w Niebie, gdy pomoże komuś wydźwignąć się z grzechu.
Jeżeli w owym generalnym ataku szatan opanuje człowieka, przez jakiś czas jeszcze, aby go w grzechu umocnić, stwarza mu warunki życia możliwie sprzyjające rozwojowi zła. Dopiero gdy człowiek przekroczy pewną granicę, spoza której nie umie się już najczęściej wycofać ? szatan odstępuje go i oddaje na pastwę rozpaczy i samotności. Dobre duchy dawno go już opuściły, a złe widząc, że im się już i tak nie wymknie, dręczą bez miłosierdzia bezbronną, zdaną na ich łaskę i niełaskę ofiarę, tak jak przez całą wieczność dręczyć ją będzie potem myśl o dobrowolnym upadku, w zestawieniu z jasną świadomością, że tylko od jej woli zależał wybór innej, do prawdziwego i wiecznego szczęścia prowadzącej drogi.
Każdy grzech śmiertelny ? pierwszy błysk grzesznej myśli ? pochodzi więc wprost od Szatana. Duchy złe i mamę rozdmuchują ją tylko w człowieku. Przez ich działanie, szatan, o ile go człowiek na czas nie odepchnie, osłabia w nim coraz bardziej dążenia duchowe na korzyść spraw materii. Każe złym duchom rozpętywać w nim żądzę użycia, utwierdzać go w pragnieniu rafinowanego komfortu dla ciała, podsycać ambicję, pchać niepowstrzymanie w nieograniczone jakoby możliwości doskonalenia techniki wszelkiego gatunku ? byle mu tylko nie zostawić czasu na myśl o duszy. Demon, jako motor i koncentracja wszelkiego zła, nie pozwoli spocząć człowiekowi, tak samo zresztą, jak sam nigdy już nie zazna spokoju.
Raz jeszcze ?osobiście" jawi się Szatan przy człowieku, którego uważa za swego. Czasem zdarza się, że największy grzesznik w ostatniej chwili życia opamięta się jeszcze. Przerażony własną winą, gotów wszystko odwołać, wszystko cofnąć, gotów żałować i przepraszać. Wtedy szatan ? nie chcąc dopuścić swej ofiary do aktu doskonałego żalu, który mógłby całą jego robotę przekreślić ? robi ostania próbę. Chce człowieka w tej rozstrzygającej chwili pogrążyć w rozpaczy, w zwątpieniu w łaskę Bożą, chce mu, jak topielcowi, przywiązać u szyi najcięższy kamień grzechu przeciw Duchowi Świętemu, aby go zgubić ostatecznie.
A jeśli mu się to nawet nie uda, jeśli człowiek wzbudzi w sobie żal doskonały, lub odprawi spowiedź, szatan w dużej mierze cel swój ? opóźnienie przyjścia Królestwa Bożego na ziemię ? osiągnął już i tak, niestety! Całe życie tego człowieka zostało zmarnowane, wiele dobrych możliwości zniszczył w sobie, zły przykład zrobił swoje, a duszę jego czeka ciężka ? wieki i wieki czasem trwająca ? męka oczyszczenia.
ZŁE DUCHY, są to potępione dusze ludzi wysoko ongiś przez Boga obdarzonych. Są też dlatego może i silne w swym działaniu, jeśli wyczują w człowieku najlżejszą choćby, dobrowolną skłonność ku złemu. Także, gdy ktoś się bardzo zastanawia, którą obrać drogę, najchętniej wtedy służą mu wygodną radą, korzystając w ten sposób z jego chwiejnością.
Duchy złe, jako duchy wyższe w swoim złym gatunku, działają świadomie, umiejętnie, celowo ? ale podobnie jak szatan, rzadko kiedy zajmują się słabym i łatwo ulegającym człowiekiem. Zostawiają go duchom marnym, lub bardzo marnym, które sobie z nim łatwo poradzą, przekazując go duchom coraz niższym, aż do poziomu, gdzie się tak czy owak staje sługą demona.
Zły duch działa więc najczęściej w pobliżu ludzi mocnych, zdolnych, o dużych możliwościach, ludzi, którzy raz we władzę mas się oddawszy, mogą zdziałać wiele złego na świecie, a tym samym pracować z nim razem dla królestwa ciemności. Jakże umiejętnie, z jaką znajomością psychologii, skłonności i dziedzicznych obciążeń, umie zły duch zdobywać takiego człowieka! Jakże mu wtedy pomaga, jakże o niego dba, jakże mu wszelkie przeszkody potrafi z drogi usunąć!
Tym też niejednokrotnie można sobie tłumaczyć fakt, że ludziom złym, zazwyczaj tak dobrze powodzi się na świecie. Klechdy, legendy, podania i bajki zawierają czasem o wiele więcej w poezji przybranej prawdy i mądrości, niż się na pozór zdaje. Owym często w bajkach spotykanym człowiekiem, który w zamian za oddanie diabłu duszy wzbogacił się niespodzianie, jest każdy brudny spekulant, każdy wyzyskiwacz, każdy zresztą, kto nieczystą i nieuczciwą drogą zdobył swój majątek. Myli się taki, sądząc, że to swojemu sprytowi, ?szczęśliwej ręce", czy szczęśliwej koniunkturze jedynie, zawdzięcza powodzenie. Jedni, z własnej winy i dobrowolnego zaniedbania, nie zdając sobie jasno sprawy, komu służą i sądząc, że robią to właśnie czego sami pragną ? idą tam, dokąd ich zły duch prowadzi, inni ? świadomie i z wolnego wyboru źli, ? robią wszystko, co im zły duch podsuwa, w przekonaniu, że będzie im za to nadal i we wszystkim jednakowo pomocny.
Na opiekę złego ducha liczyć mogą jednak ludzie tylko do chwili spełnienia tego, czego od nich piekło żądało i do czego ich mogło użyć. Zepchnięci niżej pewnego poziomu, skąd zazwyczaj już nie umieją się wydźwignąć, stają się najnędzniejszymi sługami ciemnych sił na wieczność całą!
Tak więc człowiek zły, który twierdzi, że go żadne wierzenia nie krępują, ani żadne więzy nie wiążą, że jest wolny i ?swój" ? dawno już stał się niewolnikiem najokrutniejszego pana!
Zły duch, w którego mocy się znajduje, zaciera w nim wszelką myśl o życiu przyszłym, umacnia fałszywe przekonanie, że ze śmiercią wszystko się kończy, aby ofiara, przerażona tym, co ją czeka, nie wyrwała mu się w ostatniej chwili. Gdy taki człowiek na czas przypomniał sobie, że stworzyła go Moc Najwyższa dla ważnego celu, że życie jest tylko przedsionkiem lepszego świata, próbą, zawiłą nieraz zagadką, którą tylko dobra wola może rozwiązać, i że nie wolno gwałcić zuchwale i bezmyślnie praw tej Najwyższej potęgi, ^ by nie doznać potem jej sprawiedliwości, ? jakże by się rozpaczliwie wyrywał i bronił!
Niestety, zasłona, którą pozwolił sobie rozwiesić przed oczyma, jest tak gęsta, że jedynie już tylko bardzo wielki świadomy wysiłek z jego strony, może ją usunąć.
DUCHY MARNE czy BARDZO MARNE, są to najniższe potępione dusze ludzi mało uposażonych, którzy z lenistwa, tkwiąc za życia w mdłej przeciętności, z własnej winy i woli, przez zaniedbanie otrzymanych darów, nie tylko nie doszli do właściwego sobie poziomu doskonałości, ale całe życie pełniąc bierne zło, najmniejszego nawet trudu nie zadali sobie w tym kierunku. Świadomość ich i działanie jest bardzo ograniczone i są dlatego ? jeśli to można tak określić ? nieodpowiedzialne. Jest w ich działaniu coś przypadkowego, toteż człowiek, który pozwoli im się opanować jest pełen wewnętrznego niezdecydowania i niejasności. Czasem całe gromady takich marnych opiekunów skupiają się przy jednym człowieku, a ponieważ działanie ich bywa różnorakie, wywołują w duszy rozbieżność pragnień, pojęć i dążeń.
One też są tymi, które gdy głos sumienia wyraźnie się w człowieku odezwie, podszeptują mu pozornie rozsądne, trzeźwe i rzeczowe odpowiedzi, oraz - idące po linii najmniejszego oporu ? usprawiedliwienia wątpliwych, czy drażliwych kwestii.
Zatem duchy mamę automatycznie niejako ściągają coraz niżej tego, kto nie ma dobrej woli ku dobremu, kto nie pragnie się doskonalić, a więc kto nieustannie się cofa. W świecie duchowym ruch jest tak samo obowiązującym, jak w życiu fizycznym. Kto się nie dźwiga, ten musi opadać. Duchy marne są w tym niewidzialnym świecie czymś w rodzaju wodorostów, gdyż choć wątłe na pozór, mogą kogoś spętać i obezwładnić bez ratunku, przyczyniając się do jego zguby. Nie robią tego nawet z pełną świadomością jak szatan, czy duchy złe, tylko na skutek swej marnej natury, tak samo jak człowiek o słabym i lichym charakterze, który nie umiejąc wpływać dodatnio na swe otoczenie, spycha je w stan bierności i tym samym mu szkodzi.
Duchy złe i mamę są też tymi, które najczęściej, w jakikolwiek sposób kontaktują się z ludźmi przy seansach spirytystycznych, choć czasem przychodzą też i dusze pokutujące.
Wszystkie te duchy cierpią i szukają bez ustanku wytchnienia. W chwili uzyskania kontaktu z człowiekiem i póki ten kontakt trwa ? nie czują swego cierpienia. Chcąc ten moment możliwie przedłużyć, skwapliwie odpowiadają na wszystkie zadawane im w czasie seansu pytania. Duchy złe, z pełną świadomością wprowadzają wtedy ludzi w błąd, mamę zaś, których świadomość jest ściśle ograniczona, mówią co bądź i starają się byle czym ludzi zainteresować, byle tylko jak najdłużej odczuwać ten rodzaj kontaktu z żywymi, który im przyniósł ulgę i wytchnienie.
W bardzo rzadkich wypadkach przychodzą na seanse duchy jasne, ale obecności ich nigdy nie można być pewnym, gdyż zły duch może sobie podstępnie nadać pozory ducha jasnego. Jeżeli więc ktoś przez seanse chce poznać tajemnice tamtego świata, może być łatwo wprowadzony w błąd.
Jest inna droga uzyskania kontaktu z zaświatom: gorące, prawdziwe, wyłączne pragnienie poznania, połączone z wytrwałą modlitwą, zawsze znajdzie odzew. Czy to przez odczuwanie wewnętrzne, czy przez znak zewnętrzny, przyjść może odpowiedź, byle pragnienie było czyste, mocne i całkowite.
Mylą się ci, którzy twierdzą, że cierpienia ich duszy nie będą ich własnymi cierpieniami. Ludzie ci chcą dla własnej wygody wmówić w siebie, że zatracą po śmierci poczucie tożsamości człowieka z cierpiącą, czy radującą się duszą. Mówią, że tak jak ich nie obchodzi wieczna nagroda, którą nie oni, tylko jakaś obca im świadomość będzie przeżywała ? tak samo nie mają zamiaru, ze strachu przed cudzym niejako cierpieniem,
odmówić sobie w życiu czegokolwiek.
Osobowości swej człowiek nie zatraci nigdy. Będzie wiedział na całą wieczność, kim był ? a więc kim jest ? jaka spotkała go nagroda, lub za co cierpi. Motyl może nie pamiętać, że był gąsienicą, chrabąszcz, że był pędrakiem, nieśmiertelna dusza jednak wie i pamięta wyraźnie, że jest tą samą osobowością, tym samym ?ja", którym była w człowieku.
Tak jak nikt człowieka nie pytał, czy godzi się na istnienie, tak go nikt pytać nie będzie, czy chce ponieść konsekwencje tego, że był. Poniesie je tak, czy tak. Raz stworzony, nie wycofa się z ?obiegu", gdyż tak jak śmierć doczesnego ciała, tak wieczne życie nieśmiertelne jego duszy, są nieuchronnym następstwem zaistnienia człowieka.
Są ludzie, którzy twierdzą, że jeżeli pełnili w życiu zło, musiało to widocznie być ich przeznaczeniem. Nic bardziej fałszywego! Przeznaczenie ? to jakość i ilość Mocy, którą człowiek otrzymał od Boga. Moc tę wedle własnego wyboru, może zużytkować dla dobra lub zła.
Na tym właśnie polega wolna wola!
Dusza zaczyna swą dalszą drogę nie od punktu, na jakim zaskoczyła ją śmierć, ale z najłaskawszego przyzwolenia Boga, zacznie ją od poziomu najwyższej doskonałości, do jakiej doszła za życia. Stać się to może jednak wtedy tylko, gdy suma wysiłków woli człowieka ku dobremu, przekraczała w chwili śmierci sumy jego świadomych upadków i o ile nie umarł w grzechu śmiertelnym.
Tylko Boża Sprawiedliwość i wszechwiedza może z matematyczną ścisłością przeprowadzić takie obliczenie i tak je właśnie przeprowadza!
Niektórzy ludzie w możliwości reinkarnacji dopatrują się mądrości i Sprawiedliwości Bożej.
REINKARNACJI NIE MA NA TEJ ZIEMI
Dusza już nigdy nie wraca w innym ciele na ziemię. Każdy człowiek w ciągu jednego życia może i powinien spełnić to, czego od niego Bóg oczekuje, tzn. świadomie spożytkować wszystką otrzymaną moc, dla uzyskania przeznaczonego mu stopnia szczęśliwości wiecznej. Bez względu na stanowisko społeczne, zdolności, czy kompletny ich brak, bez względu na zdrowie, kalectwo, otoczenie, środowisko, okoliczności i warunki, ma człowiek obowiązek, w miarę przyznanych mu możliwości, pełnić dobro.
Tylko różnicą obdarzeń reguluje się różnica Bożych wymagań. Od nikogo nie zażąda Bóg więcej ponadto, co człowiek może Mu dać. Każdy jednak ma Mu dać wszystko co może! Zatem najwięcej winien Bogu człowiek zdolny, zdrowy i bogaty ? najmniej upośledzony i biedny. Nawet kretyn otrzymuje dość światła ? choćby jeden błysk świadomości ? by mógł, jeśli go dobrą wolą podchwyci, zdobyć bez Czyśćca ów przeznaczony mu od wieków, najwyższy, ? a ściśle do pojemności jego ducha przystosowany, ? stopień szczęśliwości wiecznej.
Nigdy potępienie żadnej duszy nie leżało w planie Bożym.
Bóg ? jako że jest Wszechwiedzący ? wie wprawdzie naprzód, która dusza będzie kiedyś, wedle własnowolnych uczynków, a więc z własnego wyboru, zbawiona, czy potępiona ? owa świadomość Boża w żadnym jednak stopniu na wolną wolę człowieka nie wpływa.
Przedwieczny plan Boży ustalił jasno i niezachwianie, na jakiej wysokości Nieba ? jakie niektóre dusze głosić mają Jego chwałę. Dając każdej nowo stworzonej duszy wszystkie odpowiednie uposażenia, łaski i całą potrzebną moc ? przeznaczył jej już tym samym to a nie inne miejsce w Niebie, żądając od niej w zamian tego a nie innego tonu w orkiestrze Swojej chwały. Od wyboru jednak człowieka zależy, czy jego dusza będzie właśnie tą, która weźmie ów brakujący. Bogu potrzebny, a sobie przeznaczony ton.
Bóg daje szansę każdej duszy, ale nie może swoich boskich planów i swoich wiecznych celów uzależnić od tego, jak działający z wolnej woli człowiek postąpi Bez względu na to jednak, dla każdej duszy jest od wieków przygotowane miejsce w Niebie.
Gdy przez świadomy wybór zła, dusza właściwego i dostępnego sobie szczytu osiągnąć nie zechce ? zostaje potępiona i znajdzie się w głębokości Piekła, odpowiadającej mrokiem i męką ? światłości i szczęściu, które odepchnęła. Osiągnie zatem i ona swój punkt szczytowy, ale w odwróconym od jasności kierunku, jakby opacznie w wodzie odbity szczyt górski, który im wyższy jest w rzeczywistości, tym niżej szukać go trzeba w odbiciu.
A Bóg, jako że jest Wszechmogący, na miejsce potępionej duszy stwarza inną, w tym samym stopniu uposażoną, mającą te same możliwości po to, by Mu kiedyś tamto puste, od wieków na taką duszę czekające miejsce, wypełniła sobą. Nie może bowiem zabraknąć ani jednego dźwięku w wielkiej symfonii dusz, mających głosić chwałę Bożą na wieki!
Dusza stanąwszy na swym najwyższym poziomie, nic nie wie o istnieniu Kręgów wyższych. Pojęcie szczęścia rozleglejszego nad to, które j przeżywa, przechodzi jej rozumowanie. Widzi natomiast wszystkie kręgi pod sobą. Może w nich działać i pomagać, tak, jak może wstawiennictwem swym przed Bogiem, wspierać za Jego zezwoleniem, dusze w Czyśćcu cierpiące i ludzi na ziemi.
Tak jak dawniej oczy dała rozróżniały światła, kształty i kolory, tak samo teraz, na sposób duchowy, widzą oczy duszy wszystko, co się dzieje w świecie Ducha.
Poznają dusze krewnych i znajomych, a poznają je łatwo, bo dusza dla duszy jest tym, czym człowiek dla człowieka. Każda zachowuje swój kształt, barwę i właściwości
Dusze ludzi, którzy mieli dążenia tej samej wysokości, będą razem w danym Kręgu Nieba. Nie sam poziom umysłowy, nie tylko krew i uczucia, jakie za życia serca ich łączyły ? ale przede wszystkim dążenia duchowe, będą o tym decydować.
Stopień miłości Boga, napięcie woli, z jaką ku Niemu dążyły, ilość i jakość wyrzeczeń, poświęceń i ofiar złożonych Mu za życia ? oto jedyne braterstwo, pokrewieństwo, spójnia, którą można tak silnie z drugą duszą się złączyć, aby ją nawet w wieczności odnaleźć.
Rozłąka dusz ludzi kochających się na ziemi ? gdyby im wypadło w dwóch innych Kręgach trwać przez wieczność całą ? nie będzie żadnej z nich mąciła pełni doznawanego szczęścia. Szczęście duszy bowiem polega tylko i wyłącznie na jej stosunku do najwyższej Doskonałości i tylko pod tym kątem może patrzeć i odczuwać. Zatem pobliże duszy, w której miłość Boża nie byłaby rozżarzona do tej samej potęgi, sprawiłoby jej tylko ból, udrękę i niepokój.
A szczęście wieczne musi być zupełne!
Spojrzenie duszy zbawionej na ziemię, jest przenikające, jak promienie Roentgena. Poprzez materię dostaje się ono do duszy żywego człowieka i widzi ją taką, jaką naprawdę jest. Oczy duszy mają wtedy nieograniczony wgląd w taką drugą duszę. Spojrzenie to jest wtedy pozbawione wszelkich naleciałości uczuciowych, wszelkiej tendencji. Nie można się już co do nikogo łudzić, nikogo przeceniać albo nie doceniać, nikogo sądzić fałszywie. Niedoskonałe ziemskie uczucia nie mącą już i nie zaćmiewają tego spojrzenia. Dusza zbawiona ? o ile jej Bóg na spojrzenie takie zezwoli ? wie wszystko o duszy żywego.
O ile człowiek popełniając samobójstwo działał w zamroczeniu ? a zatem o ile nie jest w pełni za czyn swój odpowiedzialny ? dusza jego, dzięki doskonałej Sprawiedliwości Bożej, nie będzie potępiona na wieki.
Musi jednak w żałośnie bolesnym, a bezużytecznym dla swej przyszłej szczęśliwości opuszczeniu, odczekać taką ilość lat, jaka jeszcze człowiekowi do naturalnej śmierci brakowała. Potem dopiero przystąpi do odrabiania należnej jej i właściwej kary.
Samobójca zatem od żadnych cierpień nie ucieka i nic na czasie nie zyskuje. Zamienia tylko mniejszy znajomy już ból na niepojęcie sroższy i nowy, przekreśla niektóre zdobyte do tej pory zasługi, dodaje dobrowolnie do przetrwanych już trosk doczesnych i do przyszłych mąk czyśćcowych (lub wiecznych!) owe brakujące mu do śmierci lata, pełne na pewno gorszych cierpień od tych, przed którymi chciał umknąć.
O RZECZACH OSTATECZNYCH
Wszystko, co wiem od moich św. Opiekunów o życiu przyszłym, zostało mi podane w formie jasnej i zrozumiałej, przetłumaczonej niejako na nasze ciasne, ludzkie pojęcia. Wiem jednak od Nich, że wszystko co się dzieje w świecie Ducha dzieje się jakoś inaczej, szerzej, pełniej, nieuchwytnie i dlatego ? takim, jaki jest ? nie może się w ludzkim umyśle pomieścić.
Tak, jak nie można opisać uczucia, woni, czy koloru tak nie podobna opowiedzieć człowiekowi stanów wyzwolonej z materii duszy inaczej, jak przez pewne podobieństwa, zaczerpnięte z podpadających mu pod zmysły wyobrażeń.
Zatem to, co wiem i powiem o stanach duszy i o życiu przyszłym, jest niejako przetransportowaniem wszystkiego co niepojęte, na nieporadną ciasnotę naszych wyobrażeń i słów.
ŚMIERĆ
W chwili kiedy dusza rozstaje się z ciałem, człowiek ? choćby był nieprzytomny, choćby śmierć nastąpiła momentalnie, czy we śnie ? ma błysk chwili, na ułamek sekundy, ma świadomość własnej śmierci.
I choćby był na tę śmierć przygotowany, choćby jej pragnął i nie lękał się jej przedtem, w tym jednym, rozstrzygającym momencie, uczuje z niczym nieporównaną grozę.
Bezpośrednio po śmierci staje dusza przed Sądem Najwyższej Sprawiedliwości. Skończyło się bowiem niewyczerpane dotąd Boże Miłosierdzie. Kto przekroczy granicę życia, staje wobec Jego Sprawiedliwości ? samotny, nagi i czeka słusznego wyroku.
Do chwili pogrzebu dusza nie oddala się jeszcze od ziemi. Są to ostatnie chwile przed podjęciem kary, czy nagrody, kiedy jej wolno jeszcze
niewidzialnie krążyć wśród ludzi.
Pod słowami ?do chwili pogrzebu" rozumie się ten okres czasu, jaki wedle obrządku, rytuału czy zwyczaju ma dzielić śmierć od pogrzebania ciała. Gdyby katolik np. dzięki jakimś tragicznym okolicznościom, nie został pochowany trzeciego dnia po śmierci, dusza jego po upływie tego czasu i tak oddali się od ziemi.
Dla duszy skazanej na CZYŚCIEC, rodzina ani bliscy nie mają najmniejszego znaczenia, o ile nie można się od nich spodziewać pomocy. A jedyną formą tej pomocy i dowodem miłości czy przyjaźni, jakiego wtedy od ludzi pragnie i na jaki czeka ? jest modlitwa,
Nieopisane cierpienia sprawia duszy niemożność powiedzenia ludziom, że ich Izy i smutek nie przynoszą jej żadnej ulgi ani korzyści, że utrudniają tylko to ? i tak straszne w swej powadze ? przejście i że ich ludzkie cierpienia są niczym wobec mąk, na jakie ją niejako wydają, odmawianiem jej jedynego wsparcia: modlitwy, lub dobrych uczynków.
O! Gdyby ludzie tacy wiedzieli, gdyby pomyśleli, gdyby spróbowali się wczuć w bezradną rozpacz takiej duszy! Być tuż obok swoich najdroższych, błagać ich o pomoc, dobijać się do ich sumienia i serca, wiedzieć, że to ostatnie chwile łączności ze światem urwą się bezpowrotnie, chcieć krzyknąć na odchodnym, jakiego potrzebują ratunku - a widzieć często, jak się ci najbliżsi właśnie oddają - samolubnie własnej boleści, jak zasłuchani we własny ból, pochylają się nad pustym ciałem, z którego jedyny sens się wycofał!
Dlatego też, jeśli dusza straci nadzieję wzbudzenia w najbliższych myśli o modlitwie, szuka gorączkowo nawet wśród obcych, kogoś, kto by jej tego nie odmówił. I gdy znajdzie ? jakże umie być wdzięczna za pomoc! Jakże stara się natchnieniami umocnić go w tej intencji! Trwa też przy nim do ostatniej chwili, nie wracając już wcale między swoich, którzy ją zawiedli, zasmucili i ukazali w całej pełni egoizm ziemskich uczuć.
Zazwyczaj na straszną żałość i cierpienie narażona jest jeszcze dusza w czasie pogrzebu. Są to najistotniejsze chwile jej łączności ze światem. I cóż przeważnie widzi? Rodzina rozpacza nad własną rozpaczą a krewni i znajomi, mniej lub bardziej obojętnie kroczą za karawanem, o tym tylko myśląc, jakby się nieznacznie odłączyć od orszaku i zemknąć w najbliższą przecznicę... pozostali, omówiwszy wszystkie towarzyszące danej śmierci wypadki, przechodzą do tematów ogólnych i dobrze, jeśli nie obmawiają
złośliwie nieboszczyka i jego rodziny! Nikt tu nie myśli o modlitwie. Nikt nie chce milczenia, czy choćby samego pójścia na cmentarz, by ofiarować świadomie za tę krążącą wśród nich, często zrozpaczoną, przerażoną duszę! Nikt sobie nie uświadamia, że ona wie, słyszy i czuje wszystko, i że cierpi, jak tylko dusza cierpieć może!
Z chwilą pochowania ciała wszelki kontakt duszy z ziemią na razie się urywa i dusza idzie na wyrokiem wyznaczone jej miejsce, od którego zacznie się jej nagroda czy pokuta.
Od pierwszej chwili rozstania się z ciałem, ma dusza druzgocące lub radosne zrozumienie ogromu i potęgi świata do którego weszła, w przeciwstawieniu do nędzy i małości wszystkiego co zostawiła za sobą.
Doznaje też nagłego olśnienia. Oto, to, co dotąd ludzkim umysłem uważała za realne, za istniejące ? nie istnieje właśnie wcale. Zaś to wszystko co przeważnie nazywała nierzeczywistym, nierealnym i wymyślonym jest jedyną, nieodmienną, wiekuistą prawdą!
Ponieważ teraz nic już sądu jej nie mąci, z przeraźliwą dokładnością zdaje sobie sprawę z tego ? na co zasłużyła. Panująca tu nieodmiennie najdoskonalsza Prawda, ta która na ziemi wydawała się nieraz człowiekowi tak niewygodna, tak daleka, tak trudna ? jakże prostą jest obecnie, kiedy już nie ma wyjścia, kiedy nie można od niej celowo ? jak to bywało za życia ? odwrócić wzroku!
Skazana na Czyściec dusza, zanim straci w pierwszym Kręgu Czyśćca świadomość całokształtu swego życia, długości czekającej ją kary i jakości wiecznej nagrody, przez cały czas od śmierci do pogrzebu wie, że będzie musiała odpokutować wszystkie winy i odrobić wszystkie zaniedbania.
I jakże jest szczęśliwą, że może! Wie już teraz, jak niewspółmiernie lekkim -jest najdłuższe i najbardziej przykre nawet życie w porównaniu do jednej choćby chwili spędzonej w Czyśćcu. Z jakąż radością wróciłaby na ziemię, na nędzę, na poniewierkę, na choroby, na poniżenia ? i jakby je teraz umiała pożytecznie znosić! Na ziemi można się każdą chwilą zasługiwać Bogu, można sobie zaskarbiać Jego łaskę i przebaczenie - tu niczego już dla siebie zrobić niepodobna! Dusza stoi wobec Prawdy i ma najgłębsze zrozumienie, że to co ją czeka, jest sprawiedliwym następstwem win i własnych zaniedbań. Za łaskę, za dowód niepojętej dobroci Bożej uważa też to właśnie, że będzie mogła cierpieć.
Jednym, wszystko oganiającym spojrzeniem widzi już teraz swoje zaniedbania, niedociągnięcia, zlekceważenia i nie wyzyskania w sobie dobrych możliwości. Widzi też jasno zysk, który mogła była spożytkowaniem ich osiągnąć. Pomyślmy, jak dręczyłby się człowiek, który by za grosze odsprzedał los, na który potem padłaby główna wygrana! Dusza dręczy się w podobny sposób, tylko o ileż sroższą i straszniejszą krzywdę sobie wyrządziła, pozbawiając się własnowolnie tej jedynej ?głównej wygranej", o którą ludziom chodzić powinno.
Widzi także, że każde najlżejsze a podchwycone dobrą wolą drgnienie serca ku dobremu, nie zostało pominięte. Każdy dobry uczynek, najdrobniejsze choćby przezwyciężenie dla Boga skażonej natury, każdy wzlot myślą ku Niemu został jej policzony, potrącony z długu i zapisany na jej dobro.
Dusza po śmierci zachowuje wszelkie duchowe uczucia. Nie ma zmysłów ani ciała, które by mogły odczuwać ból fizyczny. Zostają jej jednak cierpienia moralne. O wrażliwości i rozpiętości tych uczuć człowiek nie może sobie stworzyć najmniejszego pojęcia.
Z chwilą śmierci, z chwilą kiedy oczy ciała zamykają się na zawsze, na zawsze otwierają się już oczy duszy, które nigdy przez całą wieczność nie przestaną widzieć, bez względu na to, czy spojrzenie takie sprawiać będzie duszy radość czy cierpienie.
Człowiek mógł przez cale życie nie zastanawiać się nad sprawami duszy i pozornie nie stanowiło to różnicy w jego sprawach doczesnych. Po śmierci ? nie ma już innych spraw nad sprawy ducha! I tak jak ciało chorzało przez najdrobniejszą wadę ustroju, tak dusza po śmierci cierpi za najlżejsze od zakreślonej jej planem Bożym linii, po której iść była powinna.
Podziwia też każdą myślą, każdym drgnieniem czucia Bożą sprawiedliwość i najbardziej srogo nawet cierpiąc, nie buntuje się przeciw jej wyrokom.
Toteż, gdyby się jej nagle przed czasem otworzyła wolna droga do wszelkich radości niebiańskich, sama by ku nim nie poszła, nie czując się ni godną ni gotową.
Człowiek ubogi, niewykształcony, nie ubrany odpowiednio i nie umiejący się zachować, nie wszedłby też dobrowolnie na dworski bal! Choćby się nawet przemknął niezauważony, nie umiałby brać w nim udziału. Tak samo źle czułaby się dusza, gdyby przed oczyszczeniem i przygotowaniem miała wejść do szczęśliwości wiecznej. Nie umiałaby jej po prostu przeżywać. Po tamtej stronie bowiem nie ma tupetu! Nikt nie może i nie chce udawać innego niż jest, nie może i nie chce nadrabiać niczego krętactwem czy formą. Żadne względy nie istnieją. Jest tylko to, co jest. Każda dusza widzi jasno stopień swej doskonałości, a widzi go w świetle Prawdy, której ani zagmatwać, ani odłożyć, ani uniknąć, ani zmylić niepodobna!
Ta Prawda - jest! I nie tylko jest, ale więcej nic nie ma.
CZYŚCIEC
Na ogół zbyt pobieżnie, lekkomyślnie i beztrosko traktuje się sprawę Czyśćca. Ludzie uważają, że ów Czyściec pełen rozżarzonych rusztów, kotłów ze smołą i płomieni, to wymysł dobry dla dzieci i dewotek.
I mają słuszność! Czyściec jest zupełnie inny ? i straszniejszy ? od
wszystkiego, co się da o nim powiedzieć, bez względu na to, czy powie się ruszt, smoła i płomień ? czy też duchowa udręka za Bogiem tęskniącej
duszy.
Niemniej Czyściec jest. I to jest tak samo naprawdę, a raczej bardziej prawdziwie, niż to wszystko, co tu na ziemi, daje się zmysłami rozpoznać. Jakże więc straszną niespodzianką, jakim zaskoczeniem będzie dla każdego niewierzącego człowieka to wszystko, co duszę jego musi już spotkać po śmierci! Ludzie tak niechętnie zastanawiają się nad tym. A przecież tylko do chwili śmierci można świadomość tę odsuwać. Bezmyślność nie uratuje człowieka przed niczym. Strusie chowanie głowy w piasek jest tu najbezsensowniejszą stratą czasu, który by można spożytkować na skuteczne zapobieganie przyszłym mękom. Po cóż by inaczej zdradził Bóg ludziom tajemnicę istnienia Czyśćca? Gdyby nawet te tak bardzo ogólnikowe powiadomienie o nim, jakie mamy, były człowiekowi dla dobra jego duszy zbyteczne ? nie byłby ich Bóg światu udzielał! Skoro ich zaś raz udzielił ? zuchwalstwem i głupotą byłoby nie skorzystanie z tej łaski.
JAKIE SĄ CIERPIENIA CZYŚĆCOWE?
Nieprzeliczona, nieobjęta wprost myślą jest rozmaitość tych mąk, gdyż każda wina ma swój odpowiednik w cierpieniu.
Najstraszniejszą męką duszy jest tęsknota za Bogiem, którą odczuwa stale, z wyjątkiem okresu, który spędza w niektórych Kręgach Czyśćca,
gdzie niemożność zwracania się do Niego myślą ? jest jej najokrutniejszą męką właśnie.
We wszystkich zresztą innych Kręgach, dusza rwie się ku górze ku światłu, ku Bogu i cierpi z powodu niemożności zbliżenia się do Niego, dzięki swoim nie odpokutowanym jeszcze winom. Żadne pragnienie, do jakiego serce ludzkie jest zdolne, nie może się równać z tym, gdyż jest to pragnienie powrotu do swego Stwórcy i Pana, wiedzącej, wyzwolonej już z ciasnoty zmysłów, nieśmiertelnej duszy. Bóg ciągnie ją ku Sobie jak olbrzymi o przemożnej, obezwładniającej sile magnes. Tęsknota za Bogiem jest więc czymś, czego dusza wyzbyć się nie może, tak jak ślepe, bezwolne opiłki metalu nie mogą przestać rwać się ku przyciągającym je biegunom. Tęsknota ta jest więc niejako tłem, na którym zarysowują się rozmaite desenie i zygzaki cierpień, udręczeń i stanów pokutującej duszy.
Czyściec składa się z nieprzeliczonych a najrozmaitszych kręgów. Niektóre, jak Krąg Głodu, Lęku, Grozy, Utrapień ? znam tylko z nazwy. O innych wiem niejedno od moich Świętych Opiekunów. Mówiąc o Czyśćcu, pominę udrękę tęsknoty za Bogiem, gdyż tęsknota ta jest zasadniczym stanem pokutującej duszy.
Mogłoby się zdawać, że wchodząc w coraz wyższe Kręgi oczyszczania, zbliżając się coraz bardziej do Przedwiecznej Światłości ? męka tęsknoty słabnie, wobec nadziei rychłego zaspokojenia. Nie! Pobliże tej Światłości właśnie, wzmaga w duszy wytężone, jedyne dążenie do połączenia się z nią ? rwie ją ku sobie z niepojętą siłą tak ? że w ostatnim Kręgu Czyśćca, gdzie prócz czekania nie ma już innych cierpień, tęsknota za Bogiem dochodzi do najwyższego nasilenia.
KRĄG BŁĄDZEŃ
Pierwszym i najstraszniejszym kręgiem Czyśćca ? jest krąg Błądzeń. Jest to okres, kiedy dusza krąży blisko ziemi, a nie ma z nią już żadnej styczności.
Nie pamięta tego co było, nie wie nic, co z nią będzie, zna tylko jakąś upiorną, męczącą teraźniejszość. Nie widzi też wcale kresu swej obecnej męki Niczego nie rozumie. Nie wie co się z nią dzieje i za co, i gdzie, i na jak długo...
Napotyka czasem całe gromady wrogich jej, błądzących dusz, z którymi nie może się porozumieć, których się boi, a których nie umie wyminąć. Nie zna ulgi, ani spoczynku. Bezcelowy, nieustanny ruch, ciągłe szukanie nie wiadomo czego i myśl, że to co jest a raczej to, czego nie ma - może już tak trwać na zawsze.
Jedyne, co dla niej istnieje, to ta ? w kompletnej pustce umęczona, wylękła, błądząca - świadomość własnej osobowości, nie czująca ani czasu, ani przestrzeni, ani celu, ani sensu. Ciągłe szukanie jakiegoś właściwego sobie miejsca i ciągła niemożność znalezienia go.
W Kręgu tym znajdują się jeszcze niektórzy z nie potępionych oprawców Chrystusa.
KRĄG CIEMNOŚCI
Dusza w Kręgu Ciemności w dalszym ciągu nie wie jeszcze niczego o Bogu. Nie wie także co ją czeka w przyszłości. Z przeraźliwą za to drobiazgowością musi ustawicznie rozpamiętywać własne winy, grzechy, błędy, omyłki, zaniedbania i rozumie to tylko, jak marnym i nędznym był zysk, w porównaniu ze stratą. Dręczy ją ustawiczna pamięć chwil, w których popełnia zło i poczucie własnej bezsilności, bo niczego już odrobić ani cofnąć nie może. Obezwładnia ją żal do samej siebie, rozpacz na widok straty i kary. Bezsilna, pełna goryczy i żalu rozpacz, świadomość opuszczenia, wstręt do własnych uczynków ? oto niegasnący żar, który ją trawi.
KRĄG BAŁWOCHWALCÓW
Wszyscy, którzy kiedykolwiek wykroczyli przeciw pierwszemu przykazaniu, którzy na pierwszym miejscu stawiali ludzi, naukę, ambicję, siebie czy przedmioty ? ci mają teraz pełną świadomość istnienia Jedynego Boga i tęsknią za Nim rozpaczliwą, beznadziejną tęsknotą.
W którąkolwiek jednak stronę spojrzą, widzą przed sobą swoje dawne bożki. Pragnęliby teraz czcić i wielbić prawdziwego Boga, a mają ciągle w pamięci dawne, niedorzeczne hołdy. Chcą błagać Boga o pomoc, a muszą zwracać się o nią do tamtych, mimo, że znają i rozumieją już cały bezsens takiej prośby. Chcą widzieć światło, które gdzieś przeczuwają nad sobą ? to wszystko jednak, czemu dawnej oddawali cześć należną Bogu ? niby jakiś złowrogi obłok zasłania im i zaćmiewa jasność. Każda też myśl o popełnionej za życia omyłce, o dobrowolnym przesunięciu wartości, pogłębia ich smutek i cierpienie.
KRĄG WSPÓŁWINNYCH
W Kręgu tym spotykają się wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób pomagali sobie w grzechu. Choć przebywanie w swym pobliżu sprawia im dotkliwe cierpienia ? nie mogą ukryć się przed sobą i ustawicznie mają się przed oczyma.
Najwięcej tu takich, których łączyła grzeszna miłość. Czują się winni i pokrzywdzeni wzajemnie. Mają do siebie żal ? i czują jednocześnie wyrzuty sumienia. Radzi by o sobie zapomnieć ? a rozstać się nie mogą. O jakże nędzne, plugawe i ohydne wydaje im się to, co ich łączyło! Jakże dobrze widzą już teraz swoje prawdziwe wartości i jak pojąć nie mogą własnego zaślepienia! Jakże chętnie zrzuciliby dziś ? na tę tak bliską i drogą za życia osobę ? całą odpowiedzialność! Z jakąż zaciekłością przypisywaliby sobie wzajemnie owe wspólnie popełnione winy! Pamiętają wszystko ? każdą chwilę ? każde brudne drgnienie serca... pali ich żal i wstyd ? wstyd, którego za życia nie znali!
KRĄG WIDZENIA NASTĘPSTW
Niewypowiedzianie bolesny to Krąg! Przez rozdartą jakby zasłonę widzi dusza ziemię i najdalsze konsekwencje swoich złych uczynków i błędów.
Widzi nieraz pracę całego swego życia w gruzach i wie już, że stało się to dlatego, bo węgielnym jej kamieniem był grzech i występek.
Widzi, jak każde odchylenie od praw Bożych mści się na dzieciach, wnukach i prawnukach. Widzi, jaki plon wydaje rozsiany przez nią za życia zły przykład, ile dusz i serc zachwaściło nasienie głoszonych przez nią fałszywych zasad, pojęć i nauk.
I cierpieć będzie w tym Kręgu nie tylko za siebie ale za wszystkie grzechy, których się stała powodem ? cierpieć tym właśnie, że rozumiejąc już zło ? oglądać będzie musiała najdalsze i najróżnorodniejsze następstwa swych win na ziemi.
KRĄG SAMOTNOŚCI
Męczą się tu ci wszyscy, którzy za życia bezmyślnie szukali ruchu, gwaru i zabawy, i którzy dlatego nigdy nie mieli czasu zastanowić się nad wartością duszy; którzy trwonili drogocenny krótki okres życia ziemskiego na sprawy puste, błahe, bezwartościowe, a tym. samym złe i grzeszne.
W absolutnej samotności rozmyślają teraz nad żałosną pustką straconych w ten sposób godzin i lat. Chcieliby przywołać kogoś ? podzielić się z kimś swoją udręką ? czuć bodaj czyjąś obecność przy sobie...
Ze wszech stron otacza ich jednak tylko bezmierna, bezdenna, beznadziejna pustka i samotność.
Są jakby w pustym domu bez okien i bez drzwi, i nie mają pewności, czy wydostaną się zeń kiedyś.
KRĄG GWARNEJ UDRĘKI
W przeciwieństwie do Kręgu samotności znajdą się tu dusze tych, którzy za życia unikali czy gardzili ludźmi i nic im z siebie nie dali. Ci, którzy ze szkodą własną i cudzą szukali samotności, wsłuchując się jedynie we własne przeżycia i odczucia. Ci, którzy np. unikali nabożeństw dla zbyt wielkiego ścisku. Ci, którzy mogąc się podzielić z bliźnimi darami własnego umysłu, cofali się w milczenie skąpi i zachłanni na samych siebie. Ci, którzy z wygody, lenistwa i niechęci służenia bliźnim w jakikolwiek sposób, zasklepiali się w ciasnym kole własnych myśli i spraw. Ci, którzy ponad wszystko cenili sobie spokój, nie chcąc zrozumieć obowiązku społecznej miłości bliźniego.
Są to więc dusze ludzi, którzy raczej biernie niż czynnie grzeszyli, ludzi, którzy pozornie nie robili nic złego, a jednak z wyniosłej, wzgardliwej, egoistycznej i skąpej zachłanności na samych siebie ? nie uczynili również tyle dobra ile go mogli uczynić.
Teraz dusze ich trwają w ciągłym niepokoju i ruchu. Nigdzie cichego kąta, nigdzie samotności! Tłumy, gromady, roje dusz stęsknionych za ciszą, którą sobie wzajemnie odbierają. Wszędzie patrzące oczy, wszędzie czyjaś obecność, wszędzie obca uwaga.
Ruch, gwar, zamęt, ruch, gwar, nieustająca, nie znająca wypoczynku udręka i znużenie...
KRĄG PRAGNIENIA
Dusze tych, którzy żyli w grzechu nieczystym, którzy gasili pragnienia ciała w użyciu, zboczeniach i rozpuście ? z pełną świadomością ohydy własnych czynów, rozmyślać tu muszą o dobrowolnym zamknięciu sobie drogi do źródła Wody Żywej... Pali je straszliwe, nieugaszone pragnienie czystości... Czują się brudne, skalane, niechlujne i męczy je dławiący wstręt do samych siebie. Pragnęłyby się obmyć, oczyścić, wypłukać z tego brudu ? a wszystko wokół jest suche, gorące i wrogie.
Ludzie ci pili za życia z brudnych źródeł, muszą się więc długo oczyszczać cierpieniem, nim będą mogli napić się z czystego.
KRĄG UROJENIA
W tym Kręgu trwają dusze ludzi, którzy żyli zachciankami, mrzonkami, którzy ciągle szukali nowych wrażeń, nowych przeżyć, którzy wyszukiwali sobie pozy, nieszczęścia, pławili się w nich żyjąc tym co sobie wymyślili, a w czym ? jak im się zdawało ? było im najbardziej ?do twarzy".
Będą tu dusze ludzi, którzy nie chcieli poznać ani tknąć najprostszych, potocznych obowiązków życia realnego, stwarzając sobie jakieś sztuczne, opaczne, im ani nikomu pożytku nie przynoszące. Teraz dusze ich będą musiały dalej przeżywać swoje płonne rojenia ? błąkać się wśród bezowocnych poszukiwań istotnych wartości i sensu ? plątać się w bałamutnej i beztreściowej, a ocenianej już należycie gmatwaninie własnych sztuczności.
KRĄG ZWODNICZYCH NADZIEI
Dusze ludzi, którzy w życiu nie dotrzymali słowa ani obietnic, którzy budzili próżną nadzieję u innych, którzy mieli mnóstwo dobrych postanowień, możliwości i porywów - a nigdy z niedbalstwa nie doprowadzali ich do końca ? którzy odkładali poprawę na później, tak samo, jak dobrą prawdziwą modlitwę - męczą się w tym Kręgu nadzieją rychłego wyzwolenia. Będzie się im ciągle zdawało, że dochodzą już do kresu swej udręki, że lada chwila otworzy się przed nimi pełnia szczęśliwości, że tylko rękę wyciągnąć ? parę kroków zrobić ? i nagle ? poczują się na samym dnie zwątpienia i rozpaczy.
Będzie się to powtarzało ciągle na nowo. Zawsze ta sama nadzieja i zawsze ten sam zawód... Wytężone pięcie się jakby po szklanej, prostopadłej ścianie i bezsilne usuwanie się na sam dół... Nie będą umiały zaprzestać tej męczarni. Niezliczoną ilość razy zaczną ją od początku i niezliczoną ilość razy spotka je rozczarowanie.
Powtarzać się to będzie aż do zmazania ostatniej ? choćby najdrobniejszej ? winy z tego okresu.
KRĄG WŁAŚCIWEJ POKUTY
Jest to Krąg najbardziej rozległy jeśli to można tak określić, Krąg przez który przejść będą musiały wszystkie dusze mające coś do odpokutowania.
Tak, jak w innych Kręgach dusza cierpiała nad własną szkodą, opóźnieniem własnego szczęścia, męczyła się własnym bólem i przy pomocy pojęć, które jej samej sprawiać mogły udrękę, stopień po stopniu zyskiwała oczyszczenie - tak tu - w Kręgu Pokuty Właściwej, cierpiąc za wszystko raz jeszcze, pamięta już to jedynie, że obrażała Stwórcę! Świadomość własnej szkody znika w tym Kręgu bez śladu. Zostaje tylko pełne, doskonałe zrozumienie zaniedbanych obowiązków wobec Boga.
Dusza widzi tu dokładnie i boleśnie przeżywa pamięcią dzień po dniu, chwilę po chwili, myśl po myśli raz jeszcze cale swoje życie. Ani jedno grzeszne drgnienie serca nie będzie jej oszczędzone ? o ile nie zostało już odpokutowane świadomym cierpieniem na ziemi.
Dusza widzi teraz jasno każdy moment, w którym mogła była zawrócić ze złej drogi, odróżnia światła, którymi Bóg wskazywał jej całą marność jej postępków. Rozumie, że wolną wolą wybierała rzeczy obrażające Boga i Bogu dalekie ? mogąc za cenę drobnego nieraz wysiłku i pomyślenia zrobić to, co obróciłoby się na Bożą chwałę.
Dusza widzi już teraz jasno to, w co człowiek za życia ośmiela się czasem wątpić ? a mianowicie, że każdy otrzyma od Stwórcy dostateczną ilość światła i siły, aby Go nigdy nie obrazić.
I tak z nieubłaganą konsekwencją i wyrazistością przesuwają się przed oczyma duszy obrazy własnego jej żyda, podczas gdy niczym nie-przytłumionym rozumieniem pojmuje już świętość, piękność, słodycz, moc, doskonałość i sprawiedliwość Bożą ? którą obrażała. Oczyszczona w poprzednich Kręgach ze wszystkiego co osobiste, przetopiona niejako cierpieniem, wyługowana męką z wszystkich naleciałości ziemskich
? trwa oto myślą przed Stwórcą swoim i Panem, bolejąc najbardziej nad obrazą Jego Przedwiecznej Doskonałości Im subtelniejsza, im bardziej uposażona, im bliższym mógł być jej stosunek do Boga, im jej łatwiejsze mogło być pojmowanie Jego Spraw ? tym większy ból i rozpacz. O męce wstydu i żalu, jaką tu dusza przechodzi nic nie może dać pojęcia! Gdyby mogła umrzeć ? umarłaby w tym Kręgu. Gdyby mogła oszaleć ? tu by oszalała!
I dopiero kiedy ostatnia wina, ostatnie uchybienia, ostatnia najskrytsza myśl zostanie tym najdoskonalszym w swych pobudkach żalem przepalona, dusza przechodzi do ostatniego Kręgu Czyśćca ? do sfery obojętnej.
KRĄG OBOJĘTNY
Jakąż ulgą, jakim szczęściem, jaką niepojętą łaską wydaje się duszy, kiedy wreszcie ? po przejściu wszystkich właściwych jej pokucie Kręgów dostanie się tutaj!.
To daje najlepsze pojęcie o stopniu poprzednich cierpień, że łaską wydaje jej się to ? że nic nie czuje. Wita ten Krąg, jak płynący ostatkiem sił rozbitek ? wita zbawczą wyspę.
Jest to Krąg, w którym się nie cierpi tylko czeka. I choć się nie wie jak długo trwać będzie to czekanie, nie cierpi się z tego powodu.
Jedne dusze zostaną tu tak długo, póki - jeśli to można tak określić
? nie odpoczną po przebytych mękach i nie nabiorą sił do wstąpienia w pierwszy Krąg Nieba. Dusze innych ludzi odbywszy już całą karę czekają tu jeszcze bez cierpień, aż ktoś naprawi na ziemi to, co oni w życiu zniszczyli czy zaniedbali.
I tak np. będą tu księża, którzy odprawiali Mszę Św. nieporządnie i z roztargnieniem. Ci czekają, aż ją ktoś na ziemi odprawi pobożnie za dusze takich właśnie, niedbałych kapłanów.
Są tu i tacy, co za życia dorobili się majątku na łzach i krzywdzie ludzkiej. Póki ktoś za nich nie naprawi zła ? albo gdyby to było niemożliwe ? w intencji winowajcy nie spełni miłosiernego uczynku równej wagi co wyrządzona ongiś krzywda, dusze owych ludzi przejdą w Krąg następny wtedy dopiero, gdy na ziemi wygasną wszelkie następstwa ich błędu.
Dusze literatów, piszących dzieła przeciw prawom Bożym, czekać tu będą póki ktoś na ziemi nie przejmie ich natchnienia i nie spożytkuje go na chwałę Bożą. Takie ekspiacyjne działanie pokutującej duszy jednak może nastąpić na wyraźny dopust Boży i to jedynie z Kręgu Obojętnego.
Czasem, takie czekające dusze wprowadzić może wyżej ? gorąca, pełna wyrzeczeń i uczynków modlitwa ludzi żyjących, którzy z pełną świadomością dla tej a nie innej duszy przeznaczają swoje ofiary.
W Kręgu tym trwają jeszcze takie dusze, którym dzięki wstawiennictwu Najświętszej Panny Marii, prośbom swego patrona lub modlitwom i uczynkom ludzi żywych ? skrócił Bóg mękę poprzednich Kręgów. Tym, jakość kary została niejako zamieniona z krótszej i bardziej bolesnej ? na dłuższą i łagodniejszą, w której trwać będą aż do zupełnego swego dojrzenia i oczyszczenia, umożliwiającego im przejście w pierwszy Krąg Nieba, czyli w Krąg Poznania.
Dusza, która dostąpiła takiej amnestii i przeszła wcześniej z sroższego Kręgu w Obojętny ? widzi i wie dokładnie wszystko co miała jeszcze odcierpieć i co jej - bez żadnej własnej zasługi ? zostało skreślone. I jakkolwiek mąk już nie przeżywa, samo zdanie sobie sprawy z tego co ją jeszcze czekało i od czego ją ocalono ? zmusza ją do wdzięczności dla tych, którzy jej modlitwą do wcześniejszego wydobycia się pomogli.
Są ludzie, którzy wierzą, że jeżeli ktoś odbył dobrą spowiedź, zaraz po śmierci wchodzi do Królestwa Niebieskiego. Mylą się jednak.
Czyściec jest ?miejscem" nie tylko oczyszczania ale i dojrzewania dla tych, którzy za życia przez zaniedbania czy lekceważenia wewnętrznych świateł, nie rozwinęli się duchowo.
Tacy, muszą w Czyśćcu zacząć swój dalszy rozwój i cierpią tak długo, póki cierpieniem nie wypracują sobie zdolności ogarnięcia ? a więc przeżywania ? szczytowego punktu szczęśliwości, od wieków wyznaczonego im przez Boga. Nie chcieli dojrzewać za życia, muszą więc nieraz przez wieki całe trwać w męce ? dojrzewać dopiero po śmierci.
Z tego też powodu ludzie dobrzy, ofiarni, etyczni działacze, szlachetni ideowcy itp., jeśli motywem ich działania nie była przede wszystkim miłość Boga ? mimo licznych nawet i wielkich, ale z innych pobudek wypływających uczynków ? najpierw będą musieli w Czyśćcu nauczyć się kochać Boga, a potem dopiero dane im będzie Go oglądać.
Podstawą rozrachunku po ?tamtej stronie" nie będzie to tylko co człowiek zrobił złego lub dobrego, ale i to także, czy spełnił wszystko dobre, które mógł spełnić za życia.
Wszystko więc, co brakować będzie do maksimum Bożych wymagań - wedle uposażeń duszy ? i wszystko co przekraczać będzie maksimum Boże wyrozumiałości ? wedle ułomności ciała ? musi dusza w Czyśćcu odrobić lub nadrobić męką.
Bardzo niewiele dusz uniknie Czyśćca, choć uniknąć by go mogła każda, gdyby ludzie dość jasno chcieli zdać sobie sprawę, że każdy, nawet najmniejszy grzech, musi być tu, czy tam świadomie odpokutowany.
Z dobrą wolą za życia przyjęte moralne czy fizyczne cierpienie, pokorne i ufne poddanie się woli Boga jest najznośniejszą formą pokuty za wszelkie uchybienia Jego prawom i najłatwiejszym sposobem zdobycia szczęścia po śmierci
Cierpienie w intencji pokuty za życia przyjęte, jest dowodem naszej dobrej woli i za to samo, Bóg w łaskawości swojej, żąda za ten sam grzech lżejszej i krótszej pokuty, niżby jej żądał w Czyśćcu.
Porównać by to można z decymalną wagą. Kto chce za życia odpokutować winy, może kłaść po tej stronie małe nawet ciężarki a one po tamtej przeważą cetnary! Tak samo mała nawet zasługa na ziemi, ma ?tam" dziesięciokrotną wartość. Na tej samej decymalnej wadze jednak, waży Bóg i winy ludzkie. Za każdy ?tu" nieodpokutowany grzech trzeba będzie ?tam" położyć na szali o wiele cięższą karę, aby się waga zrównała. Bo kto odłoży pokutę do przymusowych cierpień w Czyśćcu, z żadnych ulg Bożego Miłosierdzia nie korzysta.
Jakże cudownie wielką jest moc świadomie przyjętego i Bogu ofiarowanego cierpienia! I jakże dobrze zrozumieją to po śmierci ci wszyscy, którzy nawet w zbawczej męce Boga ? Człowieka i w męczeństwie jego naśladowców, widzą jedynie obłęd mistyczny!
Zdaniem innych, podniesienie cierpienia do godności zasługi, jest tylko genialnym wymysłem szlachetnego przewrotowca z Nazaretu, który powodowany litością, dla osłodzenia czegoś, czego i tak uniknąć nie mogli, wmówił w ciemne umysły biedaków złudną wiarę wiecznej nagrody, za cierpliwie znoszoną mękę doczesną.
Obietnicę czegoś, co spełnić się miało dopiero po śmierci, można było bezkarnie ? ich zdaniem ? rzucić światu... U kogóż jej potem dochodzić?
Jakże się zdziwią, jakże przerażą ci, którzy tak myślą, stanąwszy kiedyś oko w oko ze Sprawiedliwością Tego, Kto poszanowania dla Swych obietnic zawsze dochodzić potrafi!
Dusze czyśćcowe nie mogą dla siebie zrobić niczego więcej, prócz tego, że cierpią. Cierpienie jest ich jedyną modlitwą, pracą, wreszcie sposobem, dzięki któremu zbliżać się mogą do celu.
Wiele natomiast mogą dla nich zrobić ludzie.
Bóg, w łaskawości Swojej, dozwolił, by Kościół Wojujący mógł wspierać bolesną bezsilność Kościoła Cierpiącego. Każda Msza Św., każda myśl, modlitwa, wyrzeczenie czy ofiara w ich intencji poniesiona ? ma dla dusz czyśćcowych ogromne wprost znaczenie. Czymś bowiem równie nieodzownym, jak pożywienie dla ciała, jest dla pokutującej duszy modlitwa.
Cierpiący w Czyśćcu są jak żebracy... Czekają, by im ktoś rzucił jałmużnę... Czasem wieki całe czekać muszą i gdyby nie nieustanna za wszystkie dusze w Czyśćcu ofiarowywana modlitwa Kościoła, wielu z tych nieszczęśliwych czekałoby daremnie. Świat szybko zapomina o tych co odeszli a oni, odarci ze wszystkich ludzkich naleciałości, z całej fałszywej godności czy dumy ? w jakże niewysłowienie bolesnym opuszczeniu czekają wsparcia! Najbiedniejszy ubogi, najskromniejszy nędzarz ? jest królem wobec cierpiącej duszy. Cierpieniem, chorobą, kalectwem, głodem czy opuszczeniem może się jeszcze zasługiwać Bogu, może cierpliwie wszystko znosząc, zaskarbiać sobie Jego łaski i zmazywać winy. Dusza czyśćcowa jest zdana już tylko na jałmużnę miłości i pamięci bliźnich, jałmużnę, o którą w dodatku sama upominać się nie może.
Duszom, z niektórych kręgów Czyśćcowych, wolno czasem z dopustu Bożego śnić się lub zjawiać ludziom. Jest to jedyna forma, w której prosić mogą o pomoc. Ludzie zazwyczaj jednak sny lekceważą, a owych nieszczęsnych zjaw tak się lękają, że rzadko kiedy przyjdzie komuś na myśl pomodlić się za nią, dać na Mszę św. lub ofiarować na jej intencję cierpienie lub dobry uczynek. Nie myślą, że znak z tamtego świata przyjść może tylko za wolą i zezwoleniem Bożym i że dlatego nie wolno go lekceważyć.
Modlitwa za umarłych leży niejako w obopólnym interesie tych, za których się modlą i tych, którzy się modlą.
Dusze pokutujące są tak bardzo nieszczęśliwe, że jeżeli im ktoś do wydobycia się pomoże, umieją być potem wdzięczne i nigdy już przysługi tej nie zapomną człowiekowi. Pierwszą ich też czynnością w Kręgu Poznania będzie przekazanie duchom w Pierwszym Kręgu Jasności prośby o opiekę nad swoim dobroczyńcą. Wyższe Duchy podają ją w Krąg następny ? i tak jak wiatr po strunach ? prośba ta przebiegnie dreszczem po wszystkich Kręgach Nieba aż po sam tron Najwyższego.
Dusze zbawione, jako duchy jasne, mogą być człowiekowi w różnych sprawach duchowych, a nawet materialnych, bardzo wydatnie pomocne.
Nic tak nie ciąży czyśćcowej duszy, jak żal, czy nienawiść tych, którzy zostali na ziemi- W przeciwieństwie do obopólnej korzyści, jaką jest ofiarowywana za zmarłych modlitwa ? nienawiść taka przynosi obopólną szkodę.
Nikt bowiem, kto żywił w sercu nienawiść ? choćby to była nienawiść umotywowana doznaną ongiś krzywdą ? przed odcierpieniem takich samych mąk, jakich duszy winowajcy żalem swym przysporzył ? nie zobaczy Stwórcy.
Przebaczenie umarłym z miłości Boga i bliźniego przynosi ogromną ulgę cierpiącej duszy, a równocześnie zapewnia żyjącym łaski Boże. Należy więc wszystko przebaczyć za życia, aby nam wszystko zostało po śmierci przebaczone.
Najmiłosierniejszą, najczulszą, najmożniejszą Orędowniczką dusz w Czyśćcu cierpiących ? jest Najświętsza Maria Panna.
Litość Jej chyli się nad tym straszliwym kotłowiskiem niewysłowionych mąk, a najlepsze Jej serce ? choć korzy się przed Sprawiedliwością Boga - współczuje tym nieszczęśliwym i wstawia się za nimi nieustannie. Toteż dzięki wyjątkowym przywilejom ma Ona moc i prawo w każde większe Swoje Święto, wyzwolić kilka dusz z ostatniego Kręgu Czyśćca, lub uprosić dla srożej cierpiących przejście w łagodniejszy krąg.
Jest taki jeden cudowny dzień w roku, kiedy męki całego Czyśćca zostają na jedną dobę zawieszone. To Dzień Zaduszny.
We wszystkich nieprzeliczonych Kręgach, na wszystkich poziomach i piętrach niby w bezdennej czeluści gigantycznej kopalni mąk ? nastaje świąteczny spokój i cisza...
Dusze odpoczywają... Nie cierpią...
Jak dopływ świeżego powietrza chłodzi je wytężona, zbiorowa modlitwa wojującego Kościoła. Jakaż to ulga! Cóż to za miłosierne wytchnienie! Cały chrześcijański świat, w jednym wielkim porywie współczucia, tęsknoty i miłości, prosi Niebo o łaskę światłości wiekuistej dla zmarłych. Nawet ci ludzie, którzy zazwyczaj o zmarłych nie pamiętają, przychodzą w tym dniu na cmentarz, zmówić choć jeden pacierz, zaświecić choć jedno światełko...
Jeśli jednak ktoś nie może być w tym dniu na cmentarzu, może równie dobrze wspierać zmarłych modlitwą i myślą z daleka od ich grobu. Najważniejszą jest intencja ofiary. Obecność na grobie nie jest nieodzowną. Szczera modlitwa zawsze daną duszę odnajdzie i ulży jej w cierpieniu.
Bardzo jednak ważnym jest zachowanie się na cmentarzu. Wchodząc tam, wchodzi się w dom umarłych, gdzie obowiązują ich prawa. Dusze cierpią, kiedy się bezmyślnością i gwarem zakłóca powagę tego miejsca.
Boli je to i obraża.
W dniu zadusznym wzmaga się na świecie obecność i działanie Duchów. Gdyby ludzie umieli wsłuchać się w ten drugi, nadprzyrodzony świat, niejedno by wtedy wyczuli.
Każda ofiara, moralna, fizyczna, czy materialna ma zawsze, ale w szczególności w Dzień Zaduszny, ogromną, realną wartość dla dusz czyśćcowych. Można za nie ofiarowywać każdy drobiazg. Już choćby sam trud pójścia na cmentarz, niesienie wianka, ścisk w tramwaju, zziębnięcie, przemoknięcie ? wszystko! Trzeba tylko świadomie to ofiarowywać. Intencja nadaje ważność i znaczenie każdemu wysiłkowi. Tak samo, jak miłosierna intencja uświęca, bezmyślne nieraz, mechaniczne odklepanie pacierza przez dziada, któremu się daje jałmużnę z prośbą o modlitwę za zmarłego. Człowiek w intencji ulżenia duszom, daje Bogu to fizyczne światełko ? bo tylko takie dać może ? i prosi Go w zamian o światłość wiekuistą dla zmarłych. Bóg tę ofiarę przyjmuje i wymienia fizyczne światło na światło duchowe, którym rozjaśnia duszom dręczącą ciemność. Jest bowiem jakiś tajemniczy związek między takim żywym, intencją uświęconym płomyczkiem, a ciemnością świata pozagrobowego.
Można za dusze w Czyśćcu brać na siebie ból fizyczny. Znam wypadek, gdzie kilka osób ofiarowało się cierpieć w Dzień Zaduszny w intencji ulżenia duszom zmarłych. Choć wszystkie były poprzednio zupełnie zdrowe, w chwili, kiedy to postanowiły, zasłabły równocześnie. Ból głowy, zębów, krzyża, łamanie w stawach, kurcze... Punktualnie o godz. 12-tej w nocy, wszystkie te dolegliwości znowu równocześnie ? ustąpiły.
Wiem od moich świętych opiekunów, że za takie choćby lekkie i krótkie cierpienia, wzięte na siebie przez żywych w intencji niesienia pomocy duszom cierpiącym. Bóg zmniejsza nieraz zmarłym długotrwałe i srogie męki
Wiem też od Nich, że gdy się pragnie za jakąś specjalną winę zmarłego przebłagać Boga, należy ofiarowywać przezwyciężenia, przeciwne tej jego winie. Więc np. za skąpca ? jałmużnę, za bezbożnika ? modlitwę szczerą i gorącą, za oszczercę ? milczenie itd.
Najwięcej łask uprosić mogą duszom w Czyśćcu cierpiącym ? dzieci. Męczeństwo z miłości Boga świadomie poniesione, przekreśla od razu wszystkie kary czyśćcowe.
NIEBO
Bardzo wiele dusz, wyszedłszy z Kręgu Obojętnego, pozostanie w Kręgu Poznania ? na zawsze.
Ich rozumienie nie zniosłoby więcej. Ich pojemność więcej by nie pomieściła, Są całe wypełnione szczęściem i dlatego nie mogą już niczego pragnąć. Po prostu nie wiedzą, że może istnieć szczęśliwość większa nad tę, którą przeżywają, a rozumieją równocześnie, że nagroda, którą im Miłość i Mądrość Boża przeznaczyła, jest największa ? na jaką nie zasłużyły nawet!
Dusze ? którym stawiając większe wymagania i dając dlatego większe uposażenia, przeznaczył Bóg jednocześnie wyższe miejsce w Niebie ? o ile wymagań tych nie zawiodły, lub gdy nie wypełniwszy wszystkiego za żyda, przez cierpienie doszły potem w Czyśćcu do poziomu zgodnego z planem Bożym ? te dusze ? po krótszym lub dłuższym postoju w Kręgu Poznanie, przechodzą w Krąg następny, czyli
PIERWSZY KRĄG JASNOŚCI.
A potem powtarza się już to samo. Albo zostaną już tu gdzie są, na wieczność całą, albo iść będą wyżej, by zatrzymać się na zawsze w tym Kręgu Nieba, w którym absolutna pełnia doznawanego szczęścia odpowiadać będzie najwyższej ich pojemności duchowej.
Nieprzejrzana wprost jest ilość i jakość tych jasnych Kręgów. Im wyżej, tym w nich jaśniej, piękniej, tym więcej wiedzieć w nich można o Bogu. Jak dźwięk zdążający konsekwentnie po innych tonach do swego najwyższego punktu w gamie, tak wiele dusz będzie musiało piąć się po świetlistych stopniach doskonałości i zawsze z jednakową tęsknotą, poprzez coraz wyższe Kręgi ? oswajając się w nich stopniowo z coraz pełniejszym poznaniem Boga ? dążyć do tego punktu, w którym poznanie i nasycenie ich będzie zupełne.
I tak na zasadzie absolutnej sprawiedliwości, która rozumie, uznaje i wielbi, dojdzie wreszcie każda zbawiona dusza do zgodnego z planem Bożym stopnia szczęśliwości wiecznej.
KRĄG RADOŚCI jest z kolei pierwszym Kręgiem po całym szeregu Kręgów jasnych. Przebywają w nich dusze umarłych dzieci i dusze tych dorosłych, których dziecięctwo w stosunku do Boga zostało mimo lat,
ufne, proste i całkowite.
Po nim następuje Krąg Wolności, Światłości, Dobroci i wiele, wiele
innych...
Wszystkie te wysokie Kręgi Nieba są przybytkami Świętych, ale nie
tylko tych, którzy byli kanonizowani Całe zastępy cichych i Bogu ? za życia już ? oddanych dusz, o których świętości świat niczego nie wie, w tych właśnie wysokich Kręgach Nieba podziwiają i wielbią Wszechmoc i Świętość Boga.
Wiem np. od św. Magdaleny ? Zofii o takiej jednej świętej praczce. Całe życie stała nad balią i prała. Zarabiając ciężko na ten słony od mydlin, codzienny chleb dla siebie i rodziny, nie buntowała się, nie skarżyła, przyjmowała wszystko z poddaniem jako zgodne widocznie z wolą Bożą, i każdym wysiłkiem, całym znużeniem, wszystkim niedostatkiem, nieustannie, znad swojej balii ? chwaliła Boga. Bez wielkich słów ? cicho, niezauważenie, po prostu... Żyła stale z myślą o Jego obecności, dla jego Miłości przetrwała pogodnie długi szereg lat w upokorzeniu i trudzie ? to też Bóg dopuścił jej duszę przed Swoje Oblicze... Praczka ta jest
dzisiaj Świętą w Niebie.
W KRĘGU MĄDROŚCI BOŻEJ, będą ci święci, którzy wszystkie siły umysłu i całą wiedzę, spożytkowali na ziemi dla spraw Bożych.
W KRĘGU DARÓW DUCHA ŚWIĘTEGO będą tacy. którzy modlitwą, tęsknotą i wyrzeczeniem zdobyli dla duszy pełne działanie darów Ducha Pocieszyciela, osiągając za życia maksimum rozwoju duchowego.
Najwyższym z dostępnych duszy ludzkiej Kręgów, to KRĄG MIŁOŚCI czyli KRĄG DZIEWICZY. Tu trwać będą Święci, którzy ukochali ponad wszystko miłość Bożą w Najświętszym Sercu Jezusa, którzy dla Niego wyrzekli się życia i nigdy miłości ziemskiej nie tknęli.
Ostatni, szczytowy KRĄG NIEBA, to KRĄG TRONOWY TRÓJCY PRZENAJŚWIĘTSZEJ.
Świętość i bezpośrednia Jej potęga napełnia niewysłowionym szczęściem całe Niebo. Jądro Jasności, gorejące trzema, ściśle ze sobą złączonymi ogniskami, działa z nieopisaną siłą miłości Blask tej miłości ? czyli światła i mocy ? przelewa się z koncentrycznego Ogniska na najbliższe Kręgi Duchów najjaśniejszych.
Im dalej od Centrum, tym działanie światła staje się słabsze, gdyż dalsze kręgi nie zniosłyby tak potężnego nasilenia świętości.
Bóg ? Światłość Przedwieczna, jest więc wszędzie równocześnie, wszystko nasyca, wszystko przenika, wszystko opromienia i wszystko przebóstwia Swą Najświętszą Obecnością.
Jedynie Jezus i Jego Matka Niepokalana są w Niebie obecni w Swym uwielbionym ciele. Dusze wszystkich ludzi czekają dopiero Sądu Ostatecznego i dał zmartwychwstania, by się znów z ciałami połączyć.
Dla Najświętszej Panny Marii nie ma w Niebie żadnych ograniczeń.
Jest Najświętszą ze Świętych, jest Królową Nieba i dlatego posiada zupełnie wyjątkowe prawa i przywileje.
Tak, jak ongiś Zbawienie świata skupiło się najpierw w jej Niepokalanym ciele, aby dopiero za jego pośrednictwem zejść na świat ? tak dziś ? promienie wszystkich łask, spływających z Nieba na ziemię ? muszą się najpierw, jak w przeczystym krysztale pryzmatu, skupić w Niej i zestrzelić. Potem dopiero, przemożnym Jej pośrednictwem na tęczę jakby rozbite ? rozchodzą się po świecie.
JAKIE JEST NIEBO?
Gdyby to chcieć ?po naszemu" wyrazić, trzeba by powiedzieć przede wszystkim, że Niebo jest ? tęczowe. Wszystko tam bowiem przetłumaczone jest na kolory...
Świat zmysłowy zna zaledwie znikomą cząstkę istniejących we wszechświecie barw ? tę, którą nasze śmiertelne oczy mogą rozpoznać. Wzrok duszy wyłapuje nieskończoną, nieobjętą ich ilość. Nasze ziemskie barwy w porównaniu z tamtymi są szare i brudne. Nie możemy sobie stworzyć nawet pojęcia o ich skali i bogactwie.
Świętość nie jest ani mdła ani szara tylko radosna i tęczowa! Tak samo jak każdy pułk nosi na mundurach swoje barwy, tak tam, po odcieniu danego koloru, poznaje się jakość, charakter, stopień i rodzaj świętości. Każda właściwość, cnota, zasługa znajduje swój odpowiednik w przebogatej skali niebiańskich barw...
Dusze świętych, przenikając się nawzajem, poznają się po kolorach. Tak jak my wiemy, że mieszając farbę żółtą z niebieską otrzymamy kolor zielony, tak tam, po jakości aury otaczającej danego Świętego, poznają Duchy, jakie zalety złożyły się na jego świętość. Zestawienie i przewaga danych barw tworzą indywidualne, charakterystyczne światło każdego z Nich.
I dlatego Niebo jest tęczowe.
Mdła, nieporadna wyobraźnia ludzka, nie mogąc na to znaleźć innego określenia, mówi, że szczęściem wiecznym jest śpiew, głoszący chwałę Bożą i ustawiczne patrzenie w Oblicze Boga.
Niebo ? to nie bezruch i bezczynność! ?Patrzenie w oblicze Boga", to ? niemożność czynienia czegokolwiek inaczej ? niż wedle Jego woli. Gdyby to chcieć znowu do czegoś zrozumiałego nam porównać, można by powiedzieć, że stan zbawionej duszy, to posłuszne, celowe i twórcze krążenie jej świadomości w rytm uderzeń Wszechmocy Bożego Serca.
A TO JEST SZCZĘŚCIE
Zbawiona dusza widzi i rozumie, zna i podziwia Bożą Potęgę, Dobroć, Świętość i Mądrość i tą mądrością się syci, czerpie z niej, żyje nią. Rozum, który rozjaśniło ujrzenie Prawdy, rozum przeniknięty Duchem Św. nie może myśleć inaczej, jak tylko zgodnie z mądrością Boga.
Człowiek słyszący, nie potrafi tak silnie zasłonić sobie uszu, by do nich nie doszedł np. huk armat Słuch jego, z natury rzeczy, musi go przyjąć. Tak samo dusza obdarzona łaską, przeniknięta Duchem Św., nie może przestać być rozumną. Nie ma w niej miejsca ani pojęcia na nic innego. Wsłuchiwanie się, rozumienie i podziw dla doskonalej harmonii i ładu planów Bożych, pełne zadowolenie i zachwyt dla Jego praw ? oto Niebo!
Wszystko jest sprawiedliwe. Wszystko jest dobre i jasne. Wszyscy posiadają to, co ich wypełnia, to za czym tęsknili w czasie ziemskiej wędrówki i to do czego nic umieli tęsknić przez niedociągnięcia duchowe.
Tu ? urzeczywistnia się wszystko, co nasza wyobraźnia mogła stworzyć. Wszystkie bowiem najbardziej fantastyczne myśli ludzkie są ledwie bladym, dalekim refleksem pomysłowości Bożej. Boża fantazja nie ma granic, a każda myśl Jego jest równocześnie aktem twórczym.
W Niebie odnajdzie dusza wszystkie upragnienia ? ale odnajdzie Je
w formie doskonałej. Odnajdzie tam nawet to, co niepomyślane leżało na jej dnie ? jako tęsknota.
Dusza posiadłszy wszystko, co ją po brzegi wypełnia szczęściem, miłuje ponad wszystko dawcę tych darów, a ustawiczna łączność ze Stwórcą i ciągłe odbieranie nowych darów, czyni życie duchowe jednym pasmem wdzięczności i zachwytu. Łączność duszy z Bogiem jest tym większa i mocniejsza, im więcej człowiek Go miłował za żyda.
Prócz wszechmocnej opatrzności Bożej i najsłodszego, przemożnego Orędownictwa Najświętszej Panny Marii, korzystać mogą ludzie z opieki całej hierarchii Duchów Niebiańskich, które ? dla większej chwały Bożej ? są zawsze gotowe pomagać ludziom na ziemi.
Kościół Tryumfujący ? to nie mająca granic sfera blasku, szczęścia i mocy, biorąca swój początek z Trójcy Przenajświętszej, a kończąca się na najuboższej, najmniej uposażonej, na najniższym skraju Kręgu Poznania trwać mającej duszy. Z tego bezmiaru wydzieliła Wola Boża pewne moce, pewne Kręgi, pewne kategorie Duchów, dla bezpośredniego działania na ziemi
I tak przede wszystkim korzysta człowiek z opieki Aniołów Stróżów, Patronów, Opiekunów i całego zastępu Duchów Jasnych.
DUCHY JASNE, to dusze ludzi zbawionych, które ?pracują" wspólnie ze Świętymi dla chwały i miłości Bożej.
Wyszukują sobie one na ziemi ludzi, odpowiadających ich możliwościom i pragną im pomagać dla radości służenia Bogu. Chcą w ten sposób wykorzystać i zużytkować wszystkie możliwości, które im stopień ich świętości, jasności i mocy, przyznaje.
Duch Jasny, znalazłszy wśród ludzi człowieka, którego uposażenia duchowe odpowiadają jego działaniu, ? natchnieniami stara się go pozyskać dla spraw Bożych. Gdy dobrą wolą kierowany człowiek podda się ufnie jego wpływowi, w miarę duchowego rozwoju człowieka ? a w miarę rozszerzających się jego możliwości ? zmieniają się też przy nim działające Duchy. Jedne, spełniwszy swe zadania odchodzą, a na ich miejsce napływają inne, mocniejsze, by wreszcie urobić podłoże dla ostatecznego i stałego opiekuna duszy, którym zazwyczaj jest Święty.
DUCH ŚWIĘTEGO OPIEKUNA musi też swym charakterem i możliwościami odpowiadać charakterowi i usposobieniu wziętego w opiekę człowieka. Święty, z wysokości uzyskanego przez swe zasługi poziomu doskonałości, czerpiąc niejako z kapitału, którym z woli Boga wolno mu rozporządzać
? łatwiej i szybciej działać może w pokrewnej i podobnej sobie duszy. W cieple i blasku działań Św. Opiekuna, rozwijają się wtedy w człowieku wszystkie dobre skłonności, które Bóg wsiał mu w duszę.
Święty staje się Opiekunem danego człowieka, albo bez jego wiedzy, gdy wie, że poparty niezasłużoną łaską, może on w przyszłości wiele dobrego zdziałać dla spraw bożych na ziemi ? albo wtedy, gdy ukochawszy specjalnie któregoś ze świętych, gorąco go człowiek o tę opiekę poprosi.
Jeżeli człowiek w swym życiu wewnętrznym jest chwiejny i nijaki, widocznie nie ma jeszcze przy sobie silnego Opiekuna, albo ? co gorsza ? ma ich kilku i to tych ze świata ciemności. Gdy bowiem człowiek nie ma silnej woli ku dobremu, zazwyczaj zwycięża w nim zło, albo w najlepszym razie zostanie ?letnim" do śmierci Święty nie ma dostępu do człowieka, w którym brak dobrej woli, w którym nie było nawet prób i wysiłków, celem wypracowania jej. Modlitwą i ukochaniem któregoś ze świętych może najbardziej chwiejny z początku człowiek, uprosić sobie tak silnego opiekuna, że pod jego działaniem dawna chwiejność i niezdecydowanie znikną bez śladu.
Aby uprosić świętego o wzięcie nas w opiekę, należy odmówić do niego dowolnie wybraną nowennę, zacząć ją, lub zakończyć spowiedzią i komunią św. ? a w czasie jej trwania gorąco i serdecznie modlić się do wybranego Ducha. Jeżeli modlitwa jest szczera, wyłączna, a intencja czysta, zdarza się często, że dziewiątego dnia, zupełnie wyraźnie i realnie, odczuć można obecność Św. Opiekuna przy sobie.
Człowiek mający różne zainteresowania i talenty, może prosić o opiekę kilku Świętych równocześnie, dobierając ich wedle rodzaju i typu możliwości, które w sobie czują. Łatwiej i bliżej zżyć się jednak można z jednym Opiekunem Św., tym, ku któremu serce ciągnie nas najsilniej.
PATRON ŚWIĘTY nie jest z natury rzeczy Opiekunem swego imiennika na ziemi Może się nim jednak stać, gdy się go o to w modlitwie porosi. Zanim to nastąpi. Patron wie o każdym człowieku noszącym jego imię i może się starać natchnieniami podsunąć mu pragnienie stałej swej opieki Działanie św. Patrona, który stanie się opiekunem duszy, jest silnie wzmożone i nie kończy się ze śmiercią.
W dniu, w którym Kościół obchodzi uroczystość danego Świętego, wszystkie w ostatnim roku zdobyte dobre wyniki jego działalności na ziemi, są w Niebie nagradzane i Święty zyskuje na chwale. ?Solenizant" schodzi tego dnia w najniższe Kręgi Nieba, gdzie odbiera cześć i podziękowania od tych dusz, którym do zdobycia szczęśliwości dopomógł Może też w tym dniu wstawiać się u Boga za srożej w Czyśćcu cierpiącymi duszami ludzi, którzy za życia mieli do niego szczególniejsze nabożeństwo, lub którzy nosili jego imię. Bardzo ważnym jest ofiarowywanie Mszy św. za duszę zmarłego w dniu jego Patrona.
W chwili, gdy Bóg stwarza duszę człowieka, przeznacza jej równocześnie ANIOŁA STRÓŻA. Jest to Duch, którego obdarzenia są ściśle dostosowane do obdarzeń duszy, którą się ma opiekować.
ANIOŁ STRÓŻ jako istota mająca łączność z Bogiem i pojmująca Boga ? posiada przez to samo, od niczego niezależny rozum doskonały. Ponieważ jednak ma on być człowiekowi nieodstępnym towarzyszem we wszystkim, co człowiek przeżywa - rozum Anioła Stróża posiada zdolność dostosowywania się i naginania do każdego wieku i poziomu człowieka. Dlatego można by powiedzieć, że Anioł Stróż rośnie razem z człowiekiem, choć określenie to oczywiste nie jest ścisłe.
Gdyby ludzie umieli żyć pełnym życiem duchowym, czuliby przy sobie tego najmilszego, najbardziej dobranego towarzysza. Od niemowlęcia ? poprzez dzieciństwo, młodość, wiek dojrzały, aż do starości ? mogliby z nim współżyć, jak z niedostępnym, najwierniejszym, najbardziej oddanym przyjacielem. Dzięki temu jednak, że świat materialny przysłonił człowiekowi prawie zupełnie świat duchowy ? tylko niemowie zna jeszcze cudowny kontakt ze swoim Aniołem. Uśmiechy, przelatujące ledwie uchwytnym dreszczem po twarzy śpiącego dziecka, to odblask tego radosnego kontaktu.
Potem ? z winy i niedoskonałości natury ludzkiej ? ten wyraźny kontakt się zaciera i w bardzo rzadkich jedynie wypadkach umie go człowiek nawiązać z powrotem.
Opieka Anioła Stróża nad człowiekiem ogranicza się do chronienia go przed tym, co z dopustu Bożego mogłoby go spotkać. W tych wypadkach Anioł Stróż ma prawo interwencji u Opatrzności Bożej i może niejedno wstawiennictwem swym od człowieka oddalić. Stać się to może jednak wtedy tylko, gdy dobra wola człowieka słucha wewnętrznych podszeptów i ostrzeżeń swego Anioła Stróża, choćby podświadomie.
Odnośnie do życia wewnętrznego człowieka, rolą i obowiązkiem Anioła Stróża jest też zatrzymywanie, utrwalanie i przypominanie mu natchnień i świateł, zsyłanych od Boga za pośrednictwem Świętych, natchnień, które bez jego działania, mógłby człowiek przeoczyć i zmarnować częściej, niż się to niestety dzieje, pomimo jego działania.
Ponieważ Anioł Stróż jest stale przy człowieku, na wielki ból, smutek i udrękę naraża go człowiek ? grzesząc. Jako istota miłująca Boga miłością świadomą i pełną ? nie znosi on atmosfery grzechu. Z woli Boga jednak łączność jego z duszą nie przerywa się nawet w upadku człowieka, w przeciwieństwie do łączności z Bogiem i Świętymi, którą świadomy wybór zła ? przecina.
Anioł Stróż kocha duszę człowieka jak bliźniaczą siostrę i pragnie jak najszybszego jej zbawienia, od czego zresztą jest ściśle uzależniona pełnia doznawanej przez niego samego szczęśliwości.
Gdy dusza odbywa karę czyśćcową, jej Anioł stróż czeka z utęsknieniem na przeznaczonym jej najwyższym poziomie Nieba, tym, który po oczyszczeniu i ona osiągnie. Mimo tego, łączność ich w dalszym ciągu - trwa. Anioł Stróż, jako Duch doskonały, nie może wprawdzie cierpieć z nią razem, ale póki się plan Boży w zupełności w stosunku do danej duszy nie wypełni ? nie zazna on również zupełnego szczęścia.
Pełnia wiecznego szczęścia Anioła Stróża nie będzie nigdy pojemniejsza od pełni szczęścia powierzonej mu duszy. Obowiązuje ich niejako w tym wypadku prawo naczyń połączonych. Tylko że wtedy, gdy oboje osiągną już szczytowy punkt wiecznego szczęścia, ulegnie pewnej zmianie wzajemny ich stosunek. Dusza zbawiona przez zrozumienie i zbliżenie się do Boga, osiągnie wtedy ten sam stopień rozumu, który Anioł Stróż posiadał od początku, przez samą swoją naturę. Porównać by to można do zatartej z czasem różnicy między braćmi, z których jeden jest o wiele starszy od drugiego. W dzieciństwie i młodości różnica ta jest uderzająca. Gdy obaj bracia przekroczą jednak pewną granicę wieku, zaciera się to zupełnie.
Anioł Stróż nigdy już nie opuści zbawionej duszy, którą się opiekował. Pozostanie z nią i przy niej na wieczność całą.
Tylko Anioł, ponieważ ma poznanie Boga z natury swej istoty, a dusza wypracowała sobie to szczęście, łaską zasługami, ? od chwili osiągnięcia popartymi przez nią zbawienia, Anioł Stróż będzie jej ?służył" w radości, miłości i nieustannym wielbieniu Boga, będąc jej równocześnie przewodnikiem po niebiańskiej szczęśliwości.
Nić łącząca duszę z jej Aniołem Stróżem jest tak mocna, że dopiero i jedynie potępienie duszy może ją przerwać bezpowrotnie.
Wtedy Bóg oddaje osieroconemu Aniołowi inną duszę w opiekę, a pamięć o tej, która mimo wszystkich jego wysiłków, wszystkiej łaski i pomocy Bożej, własnowolnie wybrała zło ? niknie z świadomości Anioła Stróża zupełnie.
Zadaniem Duchów świętych i Jasnych, oprócz opieki nad człowiekiem, jest nieustanna adoracja Eucharystii na ziemi. W każdym kościele czy kaplicy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament, na straży przed Tabernakulum trwają ? prócz Aniołów ? różni Święci na zmianę. Najczęściej tę honorową wartę czci i miłości pełni Patron danego Kościoła. Ani na chwilę Najświętsze Ciało i Krew Pana nie są pozostawione bez tej niewidzialnej asysty.
Póki na świat nie przyjdzie Królestwo Boże i póki Pan Jezus będzie więźniem tylko Tabernakulum, a nie więźniem wszystkich dusz ludzkich i serc ? poty Kościół Tryumfujący dbać będzie o to, by ani przez chwilę w Chlebie i Winie utajony Bóg nie przestał być na ziemi wielbiony.
Cały świat niewidzialny pełny jest Duchów rozmaitego pokroju. Jakiego ducha dopuści człowiek dobrowolnie i na stałe w swe pobliże, taki stanie się jego zausznikiem, doradcą, opiekunem ? wreszcie panem.
Mylą się ci, którzy sądzą, że jakakolwiek myśl ? dobra czy zła ? jest ich własną myślą. Nie zdając sobie sprawy, człowiek nachyla się zawsze, by słuchać podszeptów świata duchowego, którym albo ulegnie, albo nie.
Wszystkie pragnienia, myśli, pomysły, w jakimkolwiek kierunku idąca twórczość, wszystko co człowiek zwykł uważać za ?swoje" ? jest mu tylko podsunięte przez otaczający go z wszech stron świat nadprzyrodzony.
Nie ma myśli, która powstałaby sama z siebie w jego mózgu. Mózg jest tylko ? jeśli tak można powiedzieć ? odbiornikiem fal przesyłanych z zaświata, ? od rozeznania zaś i wolnej woli człowieka zależy to jedynie, czy się danej fali podda, czy ją przyjmie i czy pójdzie za jej wskazaniem.
Tak złe, jak dobre duchy mogą tylko radzić, namawiać, podsuwać to czy tamto ? narzucić nie mogą nam niczego. Jedyną bowiem prawdziwą własnością człowieka ? której nawet Bóg, skoro mu ją raz celowo przyznał, nie odbiera ? jest jego wolna wola!
-4 PIEKŁO ^
Tak samo jak niebo i Czyściec ? Piekło dzieli się na najrozmaitsze nieprzeliczone kręgi.
Im niższy krąg, tym męka w nim straszniejsza i cięższa...
Potępiona dusza wie o całej wielkości, mocy i piękności Boga i ma równocześnie świadomość, że Go nigdy nie będzie oglądać.
Wie, że cierpienie jej jest wieczne i że nic męki tej nie ukoi i nie złagodzi...
Pali ją niegasnący ogień pragnienia i tęsknoty za szczęściem, które nigdy nie będzie jej udziałem. Ogień ten pożera i trawi potępioną duszę ? ale jej nigdy nie strawi i nie zniszczy.
Jakieś straszliwe, nieubłagane ?nigdy?, czai się ze wszystkich stron.
Potępiona dusza ma pełne zrozumienie własnowolnie poniesionej straty i pełne zrozumienie sprawiedliwości kary, która ją spotkała.
Nie może kochać Boga, choć wie o Jego mocy i doskonałości.
Nie może czuć ani skruchy, ani żalu. Uczucia te sprawiłyby jej ulgę, stwarzałyby wrażenie, że czymś przecież spłaca Bogu dług, zaciągnięty wobec Jego Miłości.
Jedynie uczucia negatywne są jej dostępne. Rozpacz, ból, bezsilność, opuszczenie - a przede wszystkim nieustanna, męcząca, nie znająca granic nienawiść do siebie i wszystkiego!
Kto świadomie za życia odrzucił Boga, ten zostanie po śmierci przez Niego odrzucony! Dusza jego pójdzie w ?ciemności zewnętrzne", gdzie będzie ?płacz i zgrzytanie zębów". Stamtąd nie ma już wybawienia ni powrotu.
Męka, której żadne słowa nie mogą dać pojęcia, przytomna, świadoma, beznadziejna, nienawistna i wieczna męka ? oto stan, z którego żadna potępiona dusza nigdy się już nie wydobędzie.
I TO JEST PIEKŁO
Każdy człowiek - choć tego nie czuje, jest stale pod działaniem świata nadprzyrodzonego, a więc: Świętych, Duchów Jasnych lub bardzo Jasnych, albo duchów marnych, bardzo marnych, złych, a wreszcie szatanów ? zależnie od tego, ku którym jego wola się skłania.
Demon czyli Szatan, jest dawnym Aniołem i jako taki, posiada najwyższe możliwości ? ale w odwróconym od Boga kierunku.
Miłość, przeciwstawia nienawiść, dobru - zło, pokorze ? pychę, ufności ? rozpacz, nadziei ? ostateczne zwątpienie.
Rozporządza pełnym rozumieniem ducha doskonałego z tym, że świadomości dobra nie może i nie chce spożytkować. Jego siła jest tylko w złym. Ma pełną świadomość wielkości i mocy Bożej i pamięta niebiańską szczęśliwość. Doznał sprawiedliwości Bożej ? i nienawidzi jej.
Nie kocha także zła - bo niczego kochać nie może. Jest pysznym, a musi ulegać woli Najwyższego, która ogranicza i do pewnego tylko stopnia dopuszcza jego działanie. Niewypowiedziane cierpienie sprawia mu myśl o doskonałości Bożej, o której wie, a sądzi równocześnie, że ją podkopie pełnieniem zła - którego nienawidzi też. Nie ma w nim miejsca na żadne inne uczucie. Nienawidzi własnej nienawiści, tak, jak nienawidzi samego siebie. O straszliwej sile tej nienawiści nic nie może dać pojęcia, tak samo, jak o rozmiarze jego cierpienia. Wie też, że cierpieć będzie przez całą wieczność, że nie może być dla niego ratunku. Ma pełną świadomość zła i własnej winy wobec Najwyższej Potęgi, a przecież rad by, z zemsty i nienawiści, całą ludzkość ściągnąć w bezdeń cierpień i nieszczęścia, w jakiej sam od wieków i na wieki się męczy. Całą moc swego potężnego działania wytęża w tym kierunku. Gdyby jednak ludzie wiedzieli, jak bezgraniczną pogardę czuje dla człowieka, który mu uległ! Jak go nienawidzi za jego słabość, nikczemność, uległość i głupotę! Jakże okrutnie ? gdy tylko cel swój osiągnie ? znęca się potem nad duszą. Demon bowiem przed Obliczem Boga z lęku jest sprawiedliwy, wobec człowieka jednak żadna sprawiedliwość go nie wiąże.
Istnieją wśród demonów duchy potężniejsze i słabsze. Bardzo rozległa hierarchia jest w tym świecie ciemności. Każdy szatan ma swój odmienny charakter, swoją specjalność. Najczęściej jest przedstawicielem jakiejś jednej namiętności, jest jakby ministrem piastującym odmienną tekę Zła i ma na swoje usługi cały departament wyszkolonych i oddanych podwładnych.
Bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych wypadkach, szatan sam osobiście, jeśli tak można powiedzieć ? pracuje nad zgubą jakiejś duszy. Zwykle, gdy sobie czyjąś duszę upatrzy, posyła najpierw duchy mamę, aby mu niejako przygotowały grunt. Po nich wysyła mocniejsze i coraz gorsze, i dopiero w chwili, gdy człowiek jest najsłabszy i najbardziej chwiejny, zbliża się do jego duszy sam.
Jest to moment, w którym człowiekowi pierwszy raz przychodzi np. myśl o zbrodni. Jedna krótka chwila ? błysk ? i szatan znowu się cofa. Człowiek jest zaskoczony, przerażony, pozbawiony na czas pewien orientacji. Prostym odruchem strachu gotów się w takiej chwili cofnąć ? aż po myśl o Bogu... Do tego nie można dopuścić. Zadaniem duchów marnych będzie tym razem szybkie osłabienie wrażenia, które wywołała podsunięta przez szatana myśl. Jeśli człowiek da im posłuch, po pewnym czasie zacznie bagatelizować wrażenie, wywołane myślą o zbrodni, czasem nawet z niej kpić i powoli ? tym właśnie narzuconym podejściem do sprawy ? rozbrojony i pozbawiony czujności ? zaczyna do myśli tej nawykać. Kiedy więc szatan zbliży się do niego po raz wtóry z gotowym już planem zbrodni, zastaje człowieka tak oswojonego z tą możliwością, że nie zachodzi już obawa odruchowego odwrotu. Zrobiwszy swoje, szatan cofa się znowu, zostawiając teraz duszę pod stalą opieką całej gromady duchów złych. One to, jak termity, pracowicie a nieznacznie podkupują fundament, drążą wewnętrznie całą budowlę moralności człowieka, póki nie legnie w gruzach.
Tylko w wypadkach, gdyby groziło niebezpieczeństwo, że człowiek przecież się opamięta i otrząśnie, jeżeli zaczyna się wahać niepokoić, jeżeli zatruwane sumienie ? przez jakiekolwiek działanie czy wpływ ? przychodzić zaczyna do głosu ? szatan zjawia się po raz trzeci. Jeśli trzeba, dobiera sobie wtedy do pomocy szatanów o innych specjalnościach, zwołuje całe czeredy duchów złych i przypuszcza atak generalny.
Gdy na skutek czyjejś modlitwy, czy innego działania przez łaskę, spotka szatana porażka, cierpi on tak, jak cierpią Duchy Jasne, gdy widzą upadek człowieka, który dotąd z opieki ich korzystał. Cierpią z szatanem wszystkie wplątane w ten spisek złe duchy. Szatan, któremu się gra nie powiodła, traci na swej sile tak samo, jak Święty zyskuje większą chwałę w Niebie, gdy pomoże komuś wydźwignąć się z grzechu.
Jeżeli w owym generalnym ataku szatan opanuje człowieka, przez jakiś czas jeszcze, aby go w grzechu umocnić, stwarza mu warunki życia możliwie sprzyjające rozwojowi zła. Dopiero gdy człowiek przekroczy pewną granicę, spoza której nie umie się już najczęściej wycofać ? szatan odstępuje go i oddaje na pastwę rozpaczy i samotności. Dobre duchy dawno go już opuściły, a złe widząc, że im się już i tak nie wymknie, dręczą bez miłosierdzia bezbronną, zdaną na ich łaskę i niełaskę ofiarę, tak jak przez całą wieczność dręczyć ją będzie potem myśl o dobrowolnym upadku, w zestawieniu z jasną świadomością, że tylko od jej woli zależał wybór innej, do prawdziwego i wiecznego szczęścia prowadzącej drogi.
Każdy grzech śmiertelny ? pierwszy błysk grzesznej myśli ? pochodzi więc wprost od Szatana. Duchy złe i mamę rozdmuchują ją tylko w człowieku. Przez ich działanie, szatan, o ile go człowiek na czas nie odepchnie, osłabia w nim coraz bardziej dążenia duchowe na korzyść spraw materii. Każe złym duchom rozpętywać w nim żądzę użycia, utwierdzać go w pragnieniu rafinowanego komfortu dla ciała, podsycać ambicję, pchać niepowstrzymanie w nieograniczone jakoby możliwości doskonalenia techniki wszelkiego gatunku ? byle mu tylko nie zostawić czasu na myśl o duszy. Demon, jako motor i koncentracja wszelkiego zła, nie pozwoli spocząć człowiekowi, tak samo zresztą, jak sam nigdy już nie zazna spokoju.
Raz jeszcze ?osobiście" jawi się Szatan przy człowieku, którego uważa za swego. Czasem zdarza się, że największy grzesznik w ostatniej chwili życia opamięta się jeszcze. Przerażony własną winą, gotów wszystko odwołać, wszystko cofnąć, gotów żałować i przepraszać. Wtedy szatan ? nie chcąc dopuścić swej ofiary do aktu doskonałego żalu, który mógłby całą jego robotę przekreślić ? robi ostania próbę. Chce człowieka w tej rozstrzygającej chwili pogrążyć w rozpaczy, w zwątpieniu w łaskę Bożą, chce mu, jak topielcowi, przywiązać u szyi najcięższy kamień grzechu przeciw Duchowi Świętemu, aby go zgubić ostatecznie.
A jeśli mu się to nawet nie uda, jeśli człowiek wzbudzi w sobie żal doskonały, lub odprawi spowiedź, szatan w dużej mierze cel swój ? opóźnienie przyjścia Królestwa Bożego na ziemię ? osiągnął już i tak, niestety! Całe życie tego człowieka zostało zmarnowane, wiele dobrych możliwości zniszczył w sobie, zły przykład zrobił swoje, a duszę jego czeka ciężka ? wieki i wieki czasem trwająca ? męka oczyszczenia.
ZŁE DUCHY, są to potępione dusze ludzi wysoko ongiś przez Boga obdarzonych. Są też dlatego może i silne w swym działaniu, jeśli wyczują w człowieku najlżejszą choćby, dobrowolną skłonność ku złemu. Także, gdy ktoś się bardzo zastanawia, którą obrać drogę, najchętniej wtedy służą mu wygodną radą, korzystając w ten sposób z jego chwiejnością.
Duchy złe, jako duchy wyższe w swoim złym gatunku, działają świadomie, umiejętnie, celowo ? ale podobnie jak szatan, rzadko kiedy zajmują się słabym i łatwo ulegającym człowiekiem. Zostawiają go duchom marnym, lub bardzo marnym, które sobie z nim łatwo poradzą, przekazując go duchom coraz niższym, aż do poziomu, gdzie się tak czy owak staje sługą demona.
Zły duch działa więc najczęściej w pobliżu ludzi mocnych, zdolnych, o dużych możliwościach, ludzi, którzy raz we władzę mas się oddawszy, mogą zdziałać wiele złego na świecie, a tym samym pracować z nim razem dla królestwa ciemności. Jakże umiejętnie, z jaką znajomością psychologii, skłonności i dziedzicznych obciążeń, umie zły duch zdobywać takiego człowieka! Jakże mu wtedy pomaga, jakże o niego dba, jakże mu wszelkie przeszkody potrafi z drogi usunąć!
Tym też niejednokrotnie można sobie tłumaczyć fakt, że ludziom złym, zazwyczaj tak dobrze powodzi się na świecie. Klechdy, legendy, podania i bajki zawierają czasem o wiele więcej w poezji przybranej prawdy i mądrości, niż się na pozór zdaje. Owym często w bajkach spotykanym człowiekiem, który w zamian za oddanie diabłu duszy wzbogacił się niespodzianie, jest każdy brudny spekulant, każdy wyzyskiwacz, każdy zresztą, kto nieczystą i nieuczciwą drogą zdobył swój majątek. Myli się taki, sądząc, że to swojemu sprytowi, ?szczęśliwej ręce", czy szczęśliwej koniunkturze jedynie, zawdzięcza powodzenie. Jedni, z własnej winy i dobrowolnego zaniedbania, nie zdając sobie jasno sprawy, komu służą i sądząc, że robią to właśnie czego sami pragną ? idą tam, dokąd ich zły duch prowadzi, inni ? świadomie i z wolnego wyboru źli, ? robią wszystko, co im zły duch podsuwa, w przekonaniu, że będzie im za to nadal i we wszystkim jednakowo pomocny.
Na opiekę złego ducha liczyć mogą jednak ludzie tylko do chwili spełnienia tego, czego od nich piekło żądało i do czego ich mogło użyć. Zepchnięci niżej pewnego poziomu, skąd zazwyczaj już nie umieją się wydźwignąć, stają się najnędzniejszymi sługami ciemnych sił na wieczność całą!
Tak więc człowiek zły, który twierdzi, że go żadne wierzenia nie krępują, ani żadne więzy nie wiążą, że jest wolny i ?swój" ? dawno już stał się niewolnikiem najokrutniejszego pana!
Zły duch, w którego mocy się znajduje, zaciera w nim wszelką myśl o życiu przyszłym, umacnia fałszywe przekonanie, że ze śmiercią wszystko się kończy, aby ofiara, przerażona tym, co ją czeka, nie wyrwała mu się w ostatniej chwili. Gdy taki człowiek na czas przypomniał sobie, że stworzyła go Moc Najwyższa dla ważnego celu, że życie jest tylko przedsionkiem lepszego świata, próbą, zawiłą nieraz zagadką, którą tylko dobra wola może rozwiązać, i że nie wolno gwałcić zuchwale i bezmyślnie praw tej Najwyższej potęgi, ^ by nie doznać potem jej sprawiedliwości, ? jakże by się rozpaczliwie wyrywał i bronił!
Niestety, zasłona, którą pozwolił sobie rozwiesić przed oczyma, jest tak gęsta, że jedynie już tylko bardzo wielki świadomy wysiłek z jego strony, może ją usunąć.
DUCHY MARNE czy BARDZO MARNE, są to najniższe potępione dusze ludzi mało uposażonych, którzy z lenistwa, tkwiąc za życia w mdłej przeciętności, z własnej winy i woli, przez zaniedbanie otrzymanych darów, nie tylko nie doszli do właściwego sobie poziomu doskonałości, ale całe życie pełniąc bierne zło, najmniejszego nawet trudu nie zadali sobie w tym kierunku. Świadomość ich i działanie jest bardzo ograniczone i są dlatego ? jeśli to można tak określić ? nieodpowiedzialne. Jest w ich działaniu coś przypadkowego, toteż człowiek, który pozwoli im się opanować jest pełen wewnętrznego niezdecydowania i niejasności. Czasem całe gromady takich marnych opiekunów skupiają się przy jednym człowieku, a ponieważ działanie ich bywa różnorakie, wywołują w duszy rozbieżność pragnień, pojęć i dążeń.
One też są tymi, które gdy głos sumienia wyraźnie się w człowieku odezwie, podszeptują mu pozornie rozsądne, trzeźwe i rzeczowe odpowiedzi, oraz - idące po linii najmniejszego oporu ? usprawiedliwienia wątpliwych, czy drażliwych kwestii.
Zatem duchy mamę automatycznie niejako ściągają coraz niżej tego, kto nie ma dobrej woli ku dobremu, kto nie pragnie się doskonalić, a więc kto nieustannie się cofa. W świecie duchowym ruch jest tak samo obowiązującym, jak w życiu fizycznym. Kto się nie dźwiga, ten musi opadać. Duchy marne są w tym niewidzialnym świecie czymś w rodzaju wodorostów, gdyż choć wątłe na pozór, mogą kogoś spętać i obezwładnić bez ratunku, przyczyniając się do jego zguby. Nie robią tego nawet z pełną świadomością jak szatan, czy duchy złe, tylko na skutek swej marnej natury, tak samo jak człowiek o słabym i lichym charakterze, który nie umiejąc wpływać dodatnio na swe otoczenie, spycha je w stan bierności i tym samym mu szkodzi.
Duchy złe i mamę są też tymi, które najczęściej, w jakikolwiek sposób kontaktują się z ludźmi przy seansach spirytystycznych, choć czasem przychodzą też i dusze pokutujące.
Wszystkie te duchy cierpią i szukają bez ustanku wytchnienia. W chwili uzyskania kontaktu z człowiekiem i póki ten kontakt trwa ? nie czują swego cierpienia. Chcąc ten moment możliwie przedłużyć, skwapliwie odpowiadają na wszystkie zadawane im w czasie seansu pytania. Duchy złe, z pełną świadomością wprowadzają wtedy ludzi w błąd, mamę zaś, których świadomość jest ściśle ograniczona, mówią co bądź i starają się byle czym ludzi zainteresować, byle tylko jak najdłużej odczuwać ten rodzaj kontaktu z żywymi, który im przyniósł ulgę i wytchnienie.
W bardzo rzadkich wypadkach przychodzą na seanse duchy jasne, ale obecności ich nigdy nie można być pewnym, gdyż zły duch może sobie podstępnie nadać pozory ducha jasnego. Jeżeli więc ktoś przez seanse chce poznać tajemnice tamtego świata, może być łatwo wprowadzony w błąd.
Jest inna droga uzyskania kontaktu z zaświatom: gorące, prawdziwe, wyłączne pragnienie poznania, połączone z wytrwałą modlitwą, zawsze znajdzie odzew. Czy to przez odczuwanie wewnętrzne, czy przez znak zewnętrzny, przyjść może odpowiedź, byle pragnienie było czyste, mocne i całkowite.
Mylą się ci, którzy twierdzą, że cierpienia ich duszy nie będą ich własnymi cierpieniami. Ludzie ci chcą dla własnej wygody wmówić w siebie, że zatracą po śmierci poczucie tożsamości człowieka z cierpiącą, czy radującą się duszą. Mówią, że tak jak ich nie obchodzi wieczna nagroda, którą nie oni, tylko jakaś obca im świadomość będzie przeżywała ? tak samo nie mają zamiaru, ze strachu przed cudzym niejako cierpieniem,
odmówić sobie w życiu czegokolwiek.
Osobowości swej człowiek nie zatraci nigdy. Będzie wiedział na całą wieczność, kim był ? a więc kim jest ? jaka spotkała go nagroda, lub za co cierpi. Motyl może nie pamiętać, że był gąsienicą, chrabąszcz, że był pędrakiem, nieśmiertelna dusza jednak wie i pamięta wyraźnie, że jest tą samą osobowością, tym samym ?ja", którym była w człowieku.
Tak jak nikt człowieka nie pytał, czy godzi się na istnienie, tak go nikt pytać nie będzie, czy chce ponieść konsekwencje tego, że był. Poniesie je tak, czy tak. Raz stworzony, nie wycofa się z ?obiegu", gdyż tak jak śmierć doczesnego ciała, tak wieczne życie nieśmiertelne jego duszy, są nieuchronnym następstwem zaistnienia człowieka.
Są ludzie, którzy twierdzą, że jeżeli pełnili w życiu zło, musiało to widocznie być ich przeznaczeniem. Nic bardziej fałszywego! Przeznaczenie ? to jakość i ilość Mocy, którą człowiek otrzymał od Boga. Moc tę wedle własnego wyboru, może zużytkować dla dobra lub zła.
Na tym właśnie polega wolna wola!
Dusza zaczyna swą dalszą drogę nie od punktu, na jakim zaskoczyła ją śmierć, ale z najłaskawszego przyzwolenia Boga, zacznie ją od poziomu najwyższej doskonałości, do jakiej doszła za życia. Stać się to może jednak wtedy tylko, gdy suma wysiłków woli człowieka ku dobremu, przekraczała w chwili śmierci sumy jego świadomych upadków i o ile nie umarł w grzechu śmiertelnym.
Tylko Boża Sprawiedliwość i wszechwiedza może z matematyczną ścisłością przeprowadzić takie obliczenie i tak je właśnie przeprowadza!
Niektórzy ludzie w możliwości reinkarnacji dopatrują się mądrości i Sprawiedliwości Bożej.
REINKARNACJI NIE MA NA TEJ ZIEMI
Dusza już nigdy nie wraca w innym ciele na ziemię. Każdy człowiek w ciągu jednego życia może i powinien spełnić to, czego od niego Bóg oczekuje, tzn. świadomie spożytkować wszystką otrzymaną moc, dla uzyskania przeznaczonego mu stopnia szczęśliwości wiecznej. Bez względu na stanowisko społeczne, zdolności, czy kompletny ich brak, bez względu na zdrowie, kalectwo, otoczenie, środowisko, okoliczności i warunki, ma człowiek obowiązek, w miarę przyznanych mu możliwości, pełnić dobro.
Tylko różnicą obdarzeń reguluje się różnica Bożych wymagań. Od nikogo nie zażąda Bóg więcej ponadto, co człowiek może Mu dać. Każdy jednak ma Mu dać wszystko co może! Zatem najwięcej winien Bogu człowiek zdolny, zdrowy i bogaty ? najmniej upośledzony i biedny. Nawet kretyn otrzymuje dość światła ? choćby jeden błysk świadomości ? by mógł, jeśli go dobrą wolą podchwyci, zdobyć bez Czyśćca ów przeznaczony mu od wieków, najwyższy, ? a ściśle do pojemności jego ducha przystosowany, ? stopień szczęśliwości wiecznej.
Nigdy potępienie żadnej duszy nie leżało w planie Bożym.
Bóg ? jako że jest Wszechwiedzący ? wie wprawdzie naprzód, która dusza będzie kiedyś, wedle własnowolnych uczynków, a więc z własnego wyboru, zbawiona, czy potępiona ? owa świadomość Boża w żadnym jednak stopniu na wolną wolę człowieka nie wpływa.
Przedwieczny plan Boży ustalił jasno i niezachwianie, na jakiej wysokości Nieba ? jakie niektóre dusze głosić mają Jego chwałę. Dając każdej nowo stworzonej duszy wszystkie odpowiednie uposażenia, łaski i całą potrzebną moc ? przeznaczył jej już tym samym to a nie inne miejsce w Niebie, żądając od niej w zamian tego a nie innego tonu w orkiestrze Swojej chwały. Od wyboru jednak człowieka zależy, czy jego dusza będzie właśnie tą, która weźmie ów brakujący. Bogu potrzebny, a sobie przeznaczony ton.
Bóg daje szansę każdej duszy, ale nie może swoich boskich planów i swoich wiecznych celów uzależnić od tego, jak działający z wolnej woli człowiek postąpi Bez względu na to jednak, dla każdej duszy jest od wieków przygotowane miejsce w Niebie.
Gdy przez świadomy wybór zła, dusza właściwego i dostępnego sobie szczytu osiągnąć nie zechce ? zostaje potępiona i znajdzie się w głębokości Piekła, odpowiadającej mrokiem i męką ? światłości i szczęściu, które odepchnęła. Osiągnie zatem i ona swój punkt szczytowy, ale w odwróconym od jasności kierunku, jakby opacznie w wodzie odbity szczyt górski, który im wyższy jest w rzeczywistości, tym niżej szukać go trzeba w odbiciu.
A Bóg, jako że jest Wszechmogący, na miejsce potępionej duszy stwarza inną, w tym samym stopniu uposażoną, mającą te same możliwości po to, by Mu kiedyś tamto puste, od wieków na taką duszę czekające miejsce, wypełniła sobą. Nie może bowiem zabraknąć ani jednego dźwięku w wielkiej symfonii dusz, mających głosić chwałę Bożą na wieki!
Dusza stanąwszy na swym najwyższym poziomie, nic nie wie o istnieniu Kręgów wyższych. Pojęcie szczęścia rozleglejszego nad to, które j przeżywa, przechodzi jej rozumowanie. Widzi natomiast wszystkie kręgi pod sobą. Może w nich działać i pomagać, tak, jak może wstawiennictwem swym przed Bogiem, wspierać za Jego zezwoleniem, dusze w Czyśćcu cierpiące i ludzi na ziemi.
Tak jak dawniej oczy dała rozróżniały światła, kształty i kolory, tak samo teraz, na sposób duchowy, widzą oczy duszy wszystko, co się dzieje w świecie Ducha.
Poznają dusze krewnych i znajomych, a poznają je łatwo, bo dusza dla duszy jest tym, czym człowiek dla człowieka. Każda zachowuje swój kształt, barwę i właściwości
Dusze ludzi, którzy mieli dążenia tej samej wysokości, będą razem w danym Kręgu Nieba. Nie sam poziom umysłowy, nie tylko krew i uczucia, jakie za życia serca ich łączyły ? ale przede wszystkim dążenia duchowe, będą o tym decydować.
Stopień miłości Boga, napięcie woli, z jaką ku Niemu dążyły, ilość i jakość wyrzeczeń, poświęceń i ofiar złożonych Mu za życia ? oto jedyne braterstwo, pokrewieństwo, spójnia, którą można tak silnie z drugą duszą się złączyć, aby ją nawet w wieczności odnaleźć.
Rozłąka dusz ludzi kochających się na ziemi ? gdyby im wypadło w dwóch innych Kręgach trwać przez wieczność całą ? nie będzie żadnej z nich mąciła pełni doznawanego szczęścia. Szczęście duszy bowiem polega tylko i wyłącznie na jej stosunku do najwyższej Doskonałości i tylko pod tym kątem może patrzeć i odczuwać. Zatem pobliże duszy, w której miłość Boża nie byłaby rozżarzona do tej samej potęgi, sprawiłoby jej tylko ból, udrękę i niepokój.
A szczęście wieczne musi być zupełne!
Spojrzenie duszy zbawionej na ziemię, jest przenikające, jak promienie Roentgena. Poprzez materię dostaje się ono do duszy żywego człowieka i widzi ją taką, jaką naprawdę jest. Oczy duszy mają wtedy nieograniczony wgląd w taką drugą duszę. Spojrzenie to jest wtedy pozbawione wszelkich naleciałości uczuciowych, wszelkiej tendencji. Nie można się już co do nikogo łudzić, nikogo przeceniać albo nie doceniać, nikogo sądzić fałszywie. Niedoskonałe ziemskie uczucia nie mącą już i nie zaćmiewają tego spojrzenia. Dusza zbawiona ? o ile jej Bóg na spojrzenie takie zezwoli ? wie wszystko o duszy żywego.
O ile człowiek popełniając samobójstwo działał w zamroczeniu ? a zatem o ile nie jest w pełni za czyn swój odpowiedzialny ? dusza jego, dzięki doskonałej Sprawiedliwości Bożej, nie będzie potępiona na wieki.
Musi jednak w żałośnie bolesnym, a bezużytecznym dla swej przyszłej szczęśliwości opuszczeniu, odczekać taką ilość lat, jaka jeszcze człowiekowi do naturalnej śmierci brakowała. Potem dopiero przystąpi do odrabiania należnej jej i właściwej kary.
Samobójca zatem od żadnych cierpień nie ucieka i nic na czasie nie zyskuje. Zamienia tylko mniejszy znajomy już ból na niepojęcie sroższy i nowy, przekreśla niektóre zdobyte do tej pory zasługi, dodaje dobrowolnie do przetrwanych już trosk doczesnych i do przyszłych mąk czyśćcowych (lub wiecznych!) owe brakujące mu do śmierci lata, pełne na pewno gorszych cierpień od tych, przed którymi chciał umknąć.
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
Gdyby ludzie zechcieli do głębi uwierzyć, jak cudownie żywą i dosłowną prawdą jest Obcowanie świętych ? może częściej i głębiej zastanawiając się nad tym ? doszliby w końcu do tego, że zamiast ?wierzę" mogliby mówić ?wiem"!
O! Gdyby zechcieli wiarą i miłością, przebić się przez zgęszczające się wokół nich coraz bardziej mroki materii, by sięgnąć duchem w bezmiar nadprzyrodzonego świata! Gdyby zechcieli spróbować płynąć ?pod prąd? niejako wszystkiemu co w nich ludzkie, doczesne i przemijające! Zamiast leżeć na fali własnych, skażonych popędów, zamiast się jej dać odnosić coraz dalej od Źródła Wody Żywej ? gdyby tak spróbowali ? wrócić!
Człowiek żyjący tylko tym, co jest dostępne jego zmysłom ? jest jak embrion, zamknięty w ciemnej i ciasnej przestrzeni, w której zamrze ? niedorozwinięty. I dopiero po śmierci przekona się, że jedyną Prawdą był ten nieskończony świat Ducha, który dał sobie zasłonić ciasnotą i mrokiem, ograniczonej przestrzeni świata zmysłowego.
Jakże bezsilne są słowa!
Jakże bezradnym takie wołanie! ? do głuchych!
Jaka rozpacz ogarnia człowieka, który wie ? i pragnie z całego serca na czas ostrzec, wstrząsnąć, obudzić bezmyślnych i śpiących ? gdy widzi tępą bierność i obojętność ludzi!
Życie ludzkie jest krótkie, więc przemijające. Cierpienia czyśćcowe są długie i sroższe od najcięższego życia!
Męka na wieki potępionej duszy ? przechodzi swą potwornością najbujniejszą wyobraźnię. Nie ma w naszych pojęciach niczego, z czym by ją porównać można.
A wiekuiste szczęście, które Bóg przeznaczył zbawionym ? szczęście o którym wiem od tych, którzy już przeżywają ? przewyższa wszystko tamto, a zatem jest warte tego, aby dla zdobycia go, przezwyciężyć całą słabość naszej skażonej natury!
Bóg obiecał wieczną szczęśliwość wszystkim, którzy Go kochają i dotrzyma Słowa, przypieczętowanego Świętą Swoją Krwią ? nie cofnie i nie złamie danego Słowa. Toteż trzeba Mu ufać całkowicie, choćby nie wiedząc, choćby nie mogąc sobie szczęśliwości takiej, ani w przybliżeniu wyobrazić, i choćby nie mając żadnej innej pewności istnienia jej ? nad Jego słowo. Należy po prostu wierzyć, ufać i dążyć do niej jasno wytkniętą drogą, którą nam Bóg osobiście raczył wskazać.
Czyż mógł uczynić więcej? Czyż mógł to uczynić z większą miłością i prostotą? Pomieścił bezmiar Bóstwa w ciele Człowieczego Syna i pierwszy spełnił wszystko, czego miał potem żądać od ludzkości. Błędną zawiłość dróg przeciął najprostszą ścieżką, znacząc ją dla łatwiejszego rozpoznania, śladami własnych kroków i tego tylko pragnie, byśmy nie zgubiwszy tych świętych znaków, wejść mogli za Nim do jego chwały.
Jako, że jest najsprawiedliwszy, sam nie wrócił inaczej do tego opuszczonego z miłości dla nas królestwa, jak przez najsroższą mękę i śmierć, i po królewsku obdarzy każdego, kto ufnie pójdzie za Nim!
Jakże znikomy jest wysiłek, którego żąda ? wobec ogromu przyrzeczonej nagrody!
Jak krótkim okres próby! Jak hojne łaski, którymi nas wspiera w drodze!
O to zrozumienie, od dwudziestu wieków, walczy z ciemnotą i uporem ludzkim Kościół Tryumfujący. Święci, znający już szczęśliwość wieczną, kochający Boga miłością doskonałą i zupełną ? przez wszystkie swoje zasługi ? błagają Boga o możność działania na ziemi.
Niestety, działanie to jest ściśle uzależnione od woli i nastawienia człowieka. Świadomie zła wola uniemożliwia działanie Świętym. Obojętność na sprawy duszy bardzo je utrudnia ? gdy jednak nie ma w człowieku wyraźnie złej woli, przez czyjąś modlitwę czy zasługi, może w nim łaska przeważyć szalę.
Każdy, kto świadomie pragnie się doskonalić, powinien gorąco wzywać pomocy kościoła tryumfującego i poddać się ufnie działaniu duchów jasnych i świętych. Z jakąż radością, z jakim utęsknieniem witają Święci takie wezwanie i jakże są szczęśliwi, gdy im człowiek w duszy nie zatrutej śmiertelnym grzechem, pozwala rządzić i działać.
Każda epoka ma swoich Świętych. Święci jednak zazwyczaj wyprzedzają swoją epokę. Rodzą się najczęściej i żyją w okresie poprzedzającym ten, w którym z woli Boga dane im będzie działać na ziemi. Dlatego zdarza się często, że typ nowego Świętego jest z początku bardzo obcy jego współczesnym. Nie rozumieją Go... Ale wyroki Boże mają czas i sens zawsze najdoskonalszy. ?Jutrzejszy Święty" musi najpierw zdążyć wypełnić w czasie ziemskiego życia wszystko, czego Bóg od niego żąda, aby potem, przez zdobyte zasługi, we właściwym sobie odcinku czasów, już z wysokości chwały Bożej ? mógł pomagać ludziom. Działanie ducha jest bowiem doskonalsze, pełniejsze i rozleglejsze od tego, które Święty mieć może za życia.
Te same jednak epoki, które z pewnym opóźnieniem podpływają niejako pod właściwych sobie Świętych ? z pewnym opóźnieniem wycofują się potem spod tych, którzy już posłannictwo swoje spełnili. ?Wczorajszy Święty" staje się też dlatego z każdym prawie wiekiem dalszy naszemu ?dziś". Świętość jego robi się z czasem obca i coraz mniej zrozumiała.
Nie może być jednak inaczej. Charakter, zakres, specjalność i typ każdego Świętego są z woli Boga dostosowane ściśle do epoki, w której mu działać wypada. Spełniwszy swoje, Święty niejako oddala się od ziemi, co jest połączone tak ze wzrostem jego chwały w Niebie, jak z równoczesnym słabnięciem jego oddziaływania na świat
Święci, których ciała zachował Bóg przez czas nietknięte ? bez względu na odległość epoki, w której żyli ? mogą mieć dłuższy, bliższy i łatwiejszy kontakt z żywymi. Najdawniejsi nawet Święci odzyskują jednak możliwość pełnego działania w dniu, w którym Kościół Święci ich święto.
JAK WYGLĄDA TAKIE DZIAŁANIE ŚWIĘTYCH?
Bóg jest zawsze i wszędzie. Moc jego w całym wszechświecie z taką samą przemożną siłą, nieustannie ? działa. Święci ? zależnie od stopnia świętości ? mogą działać w wielu miejscach równocześnie, tak samo zresztą jak dusze zbawione, choć działanie tych ostatnich jest ? jeśli to tak można określić ? bledsze, cichsze i słabsze od tamtego.
Dusza Świętego wysyła stale niewidzialne promienie, którymi łączy się ze światem zmysłowym. Pasma te rozchodzą się w rozmaitych kierunkach, podczas gdy centrum, czyli dusza zostaje w Niebie. Siła i grubość takich pasm jest zależna od woli, a czasem od mocy danego Świętego, tak jak od charakteru jego świętości zależną jest barwa tych cudownych nitek. Wszyscy Święci, a także Jasne Duchy, mają inne, sobie właściwe fale, będące równocześnie ich wyłącznym kolorem, zaś pasmo ich działania jest świetlaną smugą tego właśnie koloru.
W chwili, kiedy człowiek wezwie danego Świętego, pasmo jego zaczyna drgać. Każde wspomnienie, westchnienie, wymówienie imienia ? a więc i bluźnierstwo ? są natychmiast słyszane i wyczute w Niebie, gdyż cała ziemia jest jak gdyby oprzędziona tą cudowną, tęczową siecią, wyłapującą właściwe sobie fale. Wezwanie ludzkiego serca, biegnąc po tej podsłuchowej jakby instalacji, wnika w świat nadprzyrodzony i zmusza wezwanego ducha do zwrócenia uwagi na tego, kto go wezwał... Dzięki tej gęsto nad światem rozpiętej sieci najczulszych anten, a więc dzięki swej równoczesnej, choć rozdrobnionej ?wieloobecności" mogą Święci w tym samym momencie słyszeć prośby kierowane ku nim z każdego zakątka świata.
Kiedy Święty objawia się na ziemi, nie opuszcza na tę chwilę Nieba. Silnie skoncentrowaną częścią swej istoty (można by to porównać do splecionej w grube pasmo dużej ilości owych świętych nitek) zbliża się wprawdzie do człowieka ? jaźń jego jednak trwa nadal w jasności Bożej. Z materii spotykanej po drodze tworzy sobie kształt odpowiadający potrzebom chwili i tym sposobem staje się dostrzegalny ludzkiemu wzrokowi.
Przenikająca wszystko, na co się natknie po drodze, cudowna aura Nieba otacza takiego zmaterializowanego ducha. Jak nurek schodzący na dno morza, jest on niejako zamknięty w niewidzialnym dzwonie aury tamtego świata. Stąd też ta niebiańska słodycz i nieziemska atmosfera ogarniająca tego, kto przeżywa objawienie. Jest to coś, co uszczęśliwia, a nawet czasem poraża i chwilowo unicestwia, jego człowieczeństwo, nawykłe do atmosfery przeładowanej mieszaniną zła i marności. Gdyby znowu szukać porównań ? a tylko przez nieudolne porównania można to tłumaczyć ? powiedziałabym, że jest to coś podobnego do zapachu, którym się przesiąka i który długo jeszcze po odejściu ducha trwa w duszy człowieka, jak jakaś nieznana, odurzająca woń.
Działanie obecności Świętego jest złagodzone tym, że nie jawi się on nikomu w pełni swej mocy i jasności. Świętość jego przechodzi przez jakąś subtelną opornicę i rozżarza się tylko do stopnia odpowiadającego ludzkiej wytrzymałości duchowej.
Święty nie może okazać się takim, jakim naprawdę jest ? bo nie znieślibyśmy tego.
Ktoś, kto odda się w opiekę Duchom Jasnym i Świętym, musi przechodzić różne rodzaje, różne stopnie ich działania, chcąc z ich pomocą, już w tym życiu, dojść do możliwie najwyższego poziomu doskonałości duchowej. Ludzie ci chodzą niejako otoczeni ich aurą, która czasem dla niektórych będzie tylko wyczuwalna, a dla innych stać się może nawet ? widzialną.
Mimo takiej pomocy i działania, wolna wola człowieka nie jest w dalszym ciągu niczym krępowana i do ostatniej chwili życia wszystko zależy od jej wyboru. Toteż Duchy Świętych mogą stale działać tam jedynie, gdzie cała czyjaś wola uparcie i świadomie dąży wzwyż. Są jeszcze przy człowieku, kiedy zaczyna słabnąć, kiedy się chwieje i waha... ofiarne i zatroskane, starają się go wesprzeć natchnieniami, zasilić światłem, dźwignąć, podeprzeć. Gdy jednak człowiek uparcie pomoc tę odpycha, kiedy zaufa własnym siłom i wybór swój świadomie zwróci ku złemu, dobre duchy cofają się. Grzech śmiertelny odtrąca ich bowiem i przerywa natychmiast pasmo łączności duszy z Niebem.
Gdyby jednak zasługi poprzedzające upadek były większe od win człowieka ? na mocy niezachwianej Sprawiedliwości Bożej ? wolno Świętym, błyskami wewnętrznych świateł i natchnień, nakłaniać go jeszcze do skruchy. Jeśli je pochwyci, jeśli się ukorzy, wyzna błąd i wzbudzi w sobie żal prawdziwy, pęknięta nić łaski zahacza się na nowo i znowu kropla po kropli zacznie mu się sączyć w serce cisza i spokój Boży.
Święci ? nawet w życiu człowieka wierzącego są czymś odświętnym, dalekim i sztywnym w swej powadze. A Święci nie chcą takimi być! Pragną nie tylko naszej czci, lecz przede wszystkim ufnej, serdecznej przyjaźni. Nie chcą być zostawiani w kościołach na ołtarzach, kiedy człowiek idzie do domu. Chcą, żeby ich zabierać razem! Żeby mogli być z nami na każdą godzinę dnia. A jakże trudno ludziom ufnie, po prostu i śmiało ich pokochać!
I dlatego wielu jest w Niebie ?smutnych" Świętych! Muszę użyć tego słowa, choć nie jest ono ścisłe. Nikt trwający w szczęśliwości Bożej nie może być smutny swoim smutkiem. To co czują Święci na widok opornego nastawienia ciemnoty ludzkiej w stosunku do łaski, jest uczuciem tak doskonałym i złożonym, że w naszych ciasnych słowach i pojęciach nie znajdzie odzwierciedlenia.
A zatem ? mówiąc po naszemu ? Święci są często smutni. Pragnęliby działać, cóż, kiedy ludzie nie umieją znaleźć właściwej do nich drogi! Czasem wprawdzie dociera tam czyjaś gwałtowna modlitwa najczęściej jednak w związku ze sprawami materialnymi! O łaski i działanie dla duszy proszą tylko nieliczni. A nawet ci, którzy proszą o rzeczy doczesne, nie umieją być wytrwali w modlitwie. Wysłuchany, bywa jeszcze przez krótki czas wdzięczny swemu dobroczyńcy, zwłaszcza, gdy prosi o dalsze dary... Nie otrzymawszy ich, szuka spiesznie innego Świętego, któryby się w jego pojęciu okazał bardziej ?fair" w interesach.
Jakie to żałosne i niemądre! Jak trudno ludziom uwierzyć, że nie wszystko o co proszą, byłoby ? nawet dla ich doczesności ? korzystne. Najlepszy Ojciec nie tylko dziecku, które prosi, nie poda kamienia zamiast ryby, ani węża zamiast chleba (Łk 11.11), ale często, gdy prosi o węża i kamień właśnie, cierpliwie wkłada mu w ręce ciągle odrzucany chleb! Jakże mało mają ludzie zaufania do Wszechwiedzy Opatrzności Bożej! Bóg nigdy nie odmawia, gdy wie, a On jeden wiedzieć może, że spełnienie prośby mogłoby się na pożytek czyjejś duszy obrócić... Święci ? działający tylko za zezwoleniem Bożym. ? nie mogą też dlatego wysłuchiwać każdej prośby! Toteż przeważnie nie oni, tylko złe i marne duchy mają przystęp do człowieka. Łatwiej się bowiem przyjaźnić świadomie czy bezwiednie z tymi, którzy schlebiają słabościom i podsuwają to tylko, co w danej chwili zdobyć można bez wysiłku, a co idzie po linii najmniejszego oporu i jest dlatego zawsze bliższe skażonej ludzkiej naturze.
A przyjaźń ze Świętym może być najrealniejszą, najwierniejszą, najbezpieczniejszą przyjaźnią na świecie!
To nie jest żadna przenośnia, ani żadna wysoka mistyka, dostępna być może nielicznym tylko, wybranym duszom! Każdy najzwyklejszy człowiek, jeśli tego naprawdę pragnie i jeśli zechce na to zapracować, może być ze Świętym w mniej lub bardziej zażyłej, ale radosnej i istotnej przyjaźni!
Dzięki niezasłużonej, niepojętej łasce, wiem wiele o Obcowaniu Świętych. Wiem też jednak i to, że mówienie o tym nie będzie wcale łatwe. Ludzie mają na ogół tak opaczne, tak zamącone, tak błędne pojęcie o stosunku, jaki duszę żyjącego człowieka łączyć ma z zaświatem, że może kogoś zdziwić a nawet wręcz oburzyć serdeczność i przyjacielskość mego z Nimi obcowania.
Zjawienie się Świętego nie jest wcale niesamowite... Nie ma zresztą wtedy czasu na lęk, zdziwienie, czy na zastanowienie się nad tym, co się dzieje... Miłość i szczęście, ufność, podziw i wdzięczność ? oto jedyne uczucia, jakich się wtedy doznaje.
Owa niebiańska aura Świętego działa wtedy i na człowieka. Jest nią przeniknięty, jest niejako wchłonięty przez nią, jest jakby nakryty razem ze Świętym, niewidzialnym dzwonem łaski.
Może się jednak zupełnie swobodnie w nim poruszać, chodzić, wstawać, dotykać będących w pobliżu przedmiotów, słyszeć odgłosy ulicy, dzwonka u drzwi, widzieć wszystko co się dzieje poza obrębem tej aury. Nie jest to wcale stan ekstatyczny, w czasie którego traci się całkiem świadomość świata zewnętrznego, tylko radosne, przytomne i świadome trwanie w czyjejś świętej obecności.
Oprócz św. Magdaleny ? Zofii i kardynała Mercier objawiają mi się często różni inni Święci. Zwykle jest to uzależnione od kalendarza roku Kościelnego. Pierwszy raz zjawiają mi się najczęściej w swoje święto, potem przychodzą już kiedy chcą. Jakkolwiek niektórzy z nich przyrzekli mi się objawiać także na gorące wezwanie, nigdy nie śmiałam o to prosić. Mimo całej ufności, swobody i zżycia się z nimi, prośba taka wydawałaby mi się zbyt śmiała. Kiedy mi więc specjalnie potrzeba pomocy któregoś z nich, modlę się do niego po prostu.
Czasem zdarzało się jednak, że zjawiali mi się wtedy sami, choć ich o to nie śmiałam prosić.
Dziś, po przeszło trzech latach takiej styczności z zaświatom, jakkolwiek rozumowo oceniam w całej pełni łaskę i cudowność tego, co mnie spotyka, nie umiem już odczuć dziwności i wyjątkowości tych odwiedzin. Wydają mi się już naturalne. Jest mi prawie tak, jakby obce, dziwne i nieznane było właśnie wszystko inne! To jest proste!
Nie potrafię określić uczucia, jakie poprzedza każde zjawienie się Świętego. Znam je jednak dobrze i kiedy na mnie napłynie, klękam przed ołtarzykiem. Często nim jeszcze zdążę skupić się i pomodlić, ogarnia mnie całą gorący dreszcz znajomego prądu. Nie próbuję tego opisać, gdyż jest to niemożliwe. Nie można opowiedzieć koloru czy zapachu, a tylko tym w przybliżeniu dałoby się to jeszcze określić. Prąd wzmaga się, potężnieje, przenika mnie całą, nasyca, wypełnia ? i wtedy wiem już, że gdy podniosę głowę ? ujrzę przed sobą swego Gościa.
Zjawiają mi się przeważnie po prawej stronie ołtarzyka. Widzę ich wyraźnie i zwyczajnie, jak każdego żywego człowieka. Stoją na podłodze, po prostu, jak każdy. Nie są też przeźroczyści. Zasłaniają mi sobą stoliczek z maszyną, a gdy mam sięgnąć po leżący na nim zeszyt ? usuwają się lekko na bok.
Czas ? jest jedyną rzeczą, z której nie zdaję sobie sprawy w ich obecności. Zawsze mi za mało, za rzadko i za krótko, ale czy trwa chwilę dopiero, czy już godzinę, tego nie umiałabym powiedzieć...
Czuję jednak dokładnie, kiedy się zbliża pora ich odejścia. W chwili, kiedy otrzymuję błogosławieństwo, a dzieje się to za każdym razem gdy odchodzą, muszę się pochylić aż do samej ziemi. Kiedy się podnoszę, nie ma już przy mnie nikogo.
Nigdy prawie przez cały czas trwania tych zaziemskich odwiedzin, nie wolno mi klęczeć. Z początku strasznie mnie krępował nakaz siadania w obecności Świętych. Potem jednak, kiedy owe nieświadomie spisywane dyktaty, stawały się coraz dłuższe, musiałam siadać, chcąc trzymać zeszyt na kolanach.
Z czasem utarł się zwyczaj, że siadam nie na krześle, tylko na wałku mojej otomany, w której głowach stoi ołtarzyk. Święty zostaje po drugiej jego stronie.
Ani światło, ani pora dnia, ani obecność Buci w pokoiku obok nie przeszkadzają tym świętym wizytom.
Raz nawet Mamusia św. przyszła do mnie w lesie, w czasie samotnego spaceru. Najczęściej jednak i najchętniej ? a wiem to od niej samej ? zjawia mi się przy ołtarzyku, w pobliżu malowanego przeze mnie swego obrazu, wtedy gdy wie, że nam nic nie przeszkodzi
Głos, którym do mnie przemawiają święci, jest najzwyczajniejszym ludzkim głosem. Wiem, że nie jest to żaden wewnętrzny głos we mnie samej, bo wyraźnie rozróżniam go słuchem. Hałas przejeżdżającego np. ulicą wozu, potrafi mi zagłuszyć mówione przez nich w danej chwili słowa.
Ruchy Świętych są swobodne i naturalne. Mrugają powiekami, oddychają, uśmiechają się. Kardynał Mercier ma np. zwyczaj kręcenia w czasie rozmowy guziczków u sutanny. Może to robił za życia? Także odchodząc, na pożegnanie, czule, dobrotliwe i pośpiesznie, wierzchem dłoni musi mi zawsze przegładzić policzek...
Znam też jego bagatelizujące ?ba, ba", połączone z charakterystycznym wysunięciem dolnej wargi.
Każdy Święty jest inny, nie tylko zewnętrznie, ale i z usposobienia. Jedni mają ruchy żywe i wyrazistą gestykulację, inni są nieruchomi i spokojni. Ta sama różnica cechuje ich sposób mówienia. Święci z dawnych epok przemawiają nieporadnym, jakby archaicznym, wzniosłym stylem i dlatego mowa ich jest w tym samym prawie stopniu obca dla uszu, co dla oczu widok średniowiecznej pisowni i czcionek. Podając poniżej treść kilku rozmów ze Świętymi, nie umiałabym uchwycić różnicy tego stylu.
Choć wszyscy Święci są bliscy, drodzy i swojscy, przy niektórych czuję się trochę onieśmielona. Z niektórymi zwłaszcza tymi z dawniejszych epok trudno mi się porozumieć. Kocha się ich jednak wszystkich po prostu, a śmiałość, którą daje to przywiązanie, pozwala na ton prawie poufały, na przyjacielskość, objawiającą się nawet potrzebą nazywania ich zdrobniale... oni zresztą robią to samo. Prawie każdy Święty w jakiś sobie właściwy sposób przekręca moje imię. Bardzo to miłe, a czasem zabawne.
Bo Święci są radośni! Duch zachowuje na zawsze charakterystyczne cechy człowieka, w którym żył na ziemi, więc jego mentalność, zainteresowania, usposobienie, a zatem i zmysł humoru, o ile go posiadał.
Nie pamiętam dokładnie kolejności, w jakiej zjawiali mi się Święci, bo niestety dat nie notowałem, zapisując tylko treść tego, co mówili.
Prócz pism św. Magdaleny ? Zofii, Kard. Mercier i św. Januarego, które są dosłowne, bo spisywane w ich obecności i pod ich dyktandem
? rozmowy z innymi świętymi podaję poniżej w streszczeniu ? dosłownym co do wyrażonych myśli nie zawsze ścisłym co do słów, które po ich odejściu notowałam w skrócie, już z pamięci. Słowa dokładnie zapamiętane podaję w cudzysłowie.
Nie o wszystkich świętych, których widziałam, mam wiele do powiedzenia. Niektórzy byli tylko przez chwilę.
I tak np. ? w ostatni dzień roku zjawił się Św. SYLWESTER, papież. Był smutny i rozżalony, że jego święto tak opacznie obchodzi się na świecie. Świętość zdobył wyrzeczeniem i umartwieniami, powodowanymi miłością do Boga. Dziś imię jego jest poniewierane po barach i lokalach! Mało już nawet kto wie, że jest to imię świętego sługi Bożego i Namiestnika Chrystusa. ? Prosił "mnie, abym się w tym dniu, przez jego przyczynę, modliła zawsze o dobrych kapłanów i o to, aby ludzie na tym przełomie roku kalendarzowego, zamiast szaleństw i beztroskiej zabawy, robili raczej sumienny obrachunek tego, co uczynili w ubiegłym roku dla Boga i dla dobra własnej duszy. Aby się poważnie zastanowili, czy nie czas odmienić życie.
Żeby sobie uświadomili, że mogą przyszłego ?Sylwestra" nie doczekać. Prosił mnie, żebym wpływała na ludzi, aby poważniej i bardziej po Bożemu żegnali każdy Stary, a witali każdy Nowy Rok. Pragnie wysłuchiwać zawsze modlitwy o dobrych kapłanów. Ubrany był w białą szatę, głowę miał odkrytą.
Św. ANDRZEJ BOBOLA zjawił mi się pierwszy raz w dniu 3 maja 1938.
?Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus" ? powiedział.
Spytałam go, czy będzie Patronem Polski?
?Już nim jestem, gdyż nadchodzą znowu czasy ciężkie i trudne. Będę wam pomagał. Gdy Polska będzie w niebezpieczeństwie, ukażę się ogromnym tłumom ludzi. Grozi jej obecnie dwóch wrogów."
Których?
?Nie wolno mi powiedzieć. Powiem, gdy będzie trzeba i gdy mi Bóg pozwoli. Ludzie nie dość gorąco i nie tak jak trzeba, zwracają się do mnie. Mogę być bardzo pomocny w zażegnywaniu wielkich katastrof. Mogę nieść ulgę w cierpieniu".
Czy męczeństwo bolało?
?Tak, w pierwszych chwilach. Cierpienie to nie mogło być odjęte, gdyż było dobrowolne. Po pewnym czasie ból znieczuliło wewnętrzne widzenie przyszłego życia, które Bóg okupił cierpieniem, przewyższającym wszystkie męczeństwa świata. Miłość Boga i Jego łaska daje wielką moc. Przygotujcie się, bo idą bardzo ciężkie czasy. Będzie to walka dobra ze złem, duchów jasnych z ciemnymi. Powiedz ludziom, że grożą im straszne rzeczy za to, że zaniedbują sprawy wewnętrznego życia. Możesz mnie zawsze poprosić a wysłucham się. Błogosławię cię od Boga".
Św. JAN VIANNEY: Chudy, kościsty, niezwykle wysoki. Włosy w nieładzie. Czarna sutanna. Duże ręce. Duże nogi. Odniosłam wrażenie siły i nieustępliwości
Powiedział mi, abym nakłaniała ludzi do modlitwy o dobrych kapłanów. Powiedział mi, że źli kapłani nie uczą miłości Bożej. Utracili klucz od Nieba dla rzeczy doczesnych. Grzesznik przychodzi do nich z grzechami, a często odchodzi ze śmiałością do grzechu. Źli kapłani gorsi są od Judasza. Judasz grzech swój wyznał ? oni udają sprawiedliwych. Judasz odniósł srebrniki kupcom krwi ? oni je zatrzymują. Judasz sprzedał Boga przed odkupieniem ? oni do dziś Go sprzedają.
Jak łatwo zobaczyliby ludzie Boga, jak łatwo by w Niego uwierzyli, gdyby ich karał widzialnie! Gdyby bezbożnik ginął okrutną śmiercią natychmiast po grzechu... W miłosierdziu ? nie chcą ludzie widzieć Boga!
Wody morza rozstępowały się przed nimi, karmiła ich ziemia i niebo ? a oni fałsz zadają Prawdzie! Używają Jego darów, a nie chcą Go znać! Gardzą Nim, wielbiąc rzeczy, które stworzył! Wszystko otrzymali od Boga i wszystko miłują prócz Niego.
Idą bardzo ciężkie czasy. Trzeba na nowo przypominać o miłości i o duszy. Duszę ? ten największy wieczysty skarb ? wymienili ludzie na doczesność. Krążą wokół rzeczy marnych i zużytkowują rozum na wszystko, co niepotrzebne. Nie pamiętają wcale, na co im został dany.
Są ludzie, którzy się nawet chełpią tym, że są nieprzyjaciółmi Boga. Nieopatrzni. Nie oni Jego ? ale On ich sądzić będzie, gdy staną przed nim samotni i przerażeni. Ani mądrość, ani bogactwo, ani protekcje światowe nie uratują ich w tej chwili
?Korzystajcie z miłosierdzia Bożego ? póki czas! Póki czas!"
Błogosławiona ANNA KATARZYNA EMMERICH przyszła bardzo szczęśliwa i radosna. Jest niska, drobna. Zapamiętałam dobrze jej małe ręce. Nie była w habicie, tylko w jakiejś białej szacie. Spojrzenie ma promienne i śliczny, słodki wyraz dużych, ale kształtnych ust.
Powiedziała mi, że jeżeli ktoś pragnie modlić się do Ran Pana Jezusa, może to czynić przez jej przyczynę, zwłaszcza w trudnych sprawach życiowych. Żadne opisy nie mogą dać pojęcia o szczęściu, jakie przeżywa. Dlatego też rada jest, że już teraz nie musi niczego opowiadać i opisywać, tak, jak było za życia z jej widzeniami. Może być bardzo pomocna tym, którzy chcą dokładnie poznać i zrozumieć wszystko, co w ziemskim życiu Zbawiciela, ludzkiemu umysłowi dostępne. Wezwana nigdy nie odmówi pomocy, aby przybliżyć ziemi ? Niebo.
Sw. JANUARY jest jakiś inny od wszystkich Świętych. Jest jakby uosobieniem siły i żaru.
Krępy, barczysty, mocny, o uderzająco smagłej cerze i czarnym prawie granatowym zaroście. Włosy ma wijące się, a gęste jak futro. W tej smagłej, zarośniętej twarzy jarzą się jak dwa żużle oczy ogromne, czarne, o tak palącym spojrzeniu, że kiedy chcę je sobie przypomnieć, odnajduję w pamięci już tylko kolor ognia.
Tak! Spojrzenie Św. Januarego jest płomienne!
Na sobie miał kaftan oliwkowego koloru, postrzępiony u dołu. Spod tych frędzli czy nacięć przezierała jakaś lśniąca szata, nie kryjąca nagich kolan. Na nogach miał plecione skórzane sandały, sięgające połowy golenia. Rękawy długie. Głowa odkryta.
Świętość jego jest onieśmielająca. Nie widziałam nigdy, aby się uśmiechał.
Wyraz twarzy surowy ? prawie groźny. Styl ciężki, mało zwrotny, a tak dziwny chwilami, że gdyby nie to, że się go zawsze trochę boję, byłabym się na pewno nieraz roześmiała. W mowie zaznacza się daleko silniej odrębność jego stylu, niż w przytoczonych poniżej pismach.
Mówił, że światu grożą katastrofy, jakich jeszcze nie było, a ponieważ on właśnie jest Świętym, który gromy oddala, wezwany chętnie pomoże. Mimo odległego czasu, w którym żył może mi się tak wyraźnie objawiać, bo jego żywa krew zachowała się jeszcze na ziemi, przez co dusza jego nie straciła z ziemią kontaktu.
?Mowa moja nie jest lekka" ? powiedział, widząc, że istotnie trudno mi go chwilami zrozumieć. ?Siadaj i pisz!"
W ów zwykły a niepojęty sposób spisywałam, co mi kazał. Wiem, że w pewnym momencie nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa i że to Kard. Mercier podsunął mu ów ?abażur" odskakujący jaskrawo od stylu całego pisma. Sam mi się potem do tego przyznał, mówiąc, że mu żadne lepsze słowo na myśl nie przyszło.
Przytoczone poniżej pisma przeznaczone były dla Buci, która prosiła św. Januarego, aby był jej Opiekunem. Najłaskawiej zgodził się na to, ale potem okazało się, że styl jego jest zbyt ciężki i trudny dla niej. Nie mogła go zrozumieć, co sam uznał i polecił jej wybrać sobie innego opiekuna.
?Św. January. Rok Pański 1936. 5 Wrzesień. Zofio moja! Pamiętajże, co św. Tomasz powiedział: ?Bóg jest prawdą Najwyższą i to jednym aktem rozumu". Maluczcy są mędrcami, bo wpatrzeni w wszechświat, ujrzeli Boga i mądrość Jego. Uczony opiera sąd swój i rozum na zdaniu, ? odpowiadającym jego wyobraźni i pysze ? jednego lub kilku. Zaufaj Zofio. Pytaj o co chcesz. Pomogę ci w ciężarach i odpowiem zawsze. Św. Matka Magdalena ? Zofia skierowała nas ku sobie. Bądźmy wierni w dążeniach. Wpatrz się w Jezusa mocno, nie będziesz czuła boleści, a zwiększy się radość twoja. Swoje łzy ronisz, boś słaba. Zrób mi pierwsze przyrzeczenie: wytrzymać suche oczy do niedzieli.
Niepokalana posiada wszystkie cnoty i wszystkie laski. Nauczę cię rozumieć i korzystać z Jej darów. Pokora zbliżyła cię do nas i piękna miłość bliźniego, lecz nie wystarczy cnót tak wielkich stosować tak rzadko w życiu, bo zbledną one, aż do zaniku.
Poniosłem śmierć z miłości do mego Zbawiciela i wygrałem wieczność słoneczną. Pogrążam się w miłości Jestem mocny.
Dawno to już, jak żyłem na ziemi, rzadko wracam na nią cały, ale my możemy dzielić się na cząstki i silnie wam pomagać.
Fulla mocna i słaba zarazem. Mocna Niebem, to jest duchami światłości, lecz czasem duch pychy osłabia jej członki i wolę, rozum i cnoty. Nasz Bóg Jezus nie uznaje buntu i jeśli kogoś pociąga jako wybranego, oczyści go doskonale, choćby wyczerpał wszystkie środki. Dlatego lepiej jest iść rozsądnie i pokornie, by uniknąć strasznych i bolesnych ciosów.
Kochajcie Boga i pełnijcie wolę Jego! Zofio! Wyciągnij rękę i daj się prowadzić. Wyleczę ci duszę. Fullu!
Pan Jezus ukazał światu nowe przykazanie miłości. Ci, którzy ujrzeli, tych przemknął ogniem Bożym, ci zrzucili od razu lub stopniowo wszelką pychę, przyodziali się w Chrystusowy płaszcz pokory i otworzył się ich rozum na rzeczy wieczne. Miłość i pokora pochodzi od Syna Bożego. W sercu Fulli gorze płomień miłości lecz ten brzydki abażur pychy często gasi i przysłania blask płomienia. Potem dziw, że Pan Jezus jakiś daleki, że mało pomaga, w głowie pusto, w duszy smętno. Gdy ją to żywo obchodzi ? a powinno!! ? mogę jej wszystko powoli rozjaśnić, ja lub Deża. Mój styl staroświecki jej nie odpowiada. Deża to uczyni zgrabniej. Błogosławię was pokojem Bożym ? św. January".
?Św. January, rok Pański 1936, listopad dwudziestego: Zofio! Czemuż to zapominasz o mnie? Chcę d pomóc. Chcę d wskazać prostą. Fulla wiernie stoi przy swoich Opiekunach wzywa ich i oni jej pomagają, na ich wiąże ze sobą, nie puszcza ich od siebie i dlatego żyje nimi bardziej, niż sobą. Jestem święty January. Wzywaj mnie! Módl się, mów do mnie Zofio, a stanę się znajomym.
Niedługo już będziemy się tak porozumiewali. Opiekunem pozostanę, ale zlecenia i wyjaśnienia przez Fullę dawać d będzie inna postać święta, która również weźmie de Zofio w opiekę. Za kilka tygodni objawię d to. Zrobiłem to dla dębie, byś miała dostosowaną istotę do swojej duszy i wyobraźni. Bądź gorącą dla Pana Jezusa i módl się z rana klęczące tymi słowami:
?Panie Jezu! Wysłuchaj mnie! Miłuję Ciebie ponad wszystko i Twoją Matkę Niepokalaną proszę o pomoc z Nieba. Słabą jest natura moja, dlatego wzywam z miłością i czcią święte Imiona Jezusa i Marii, bym mogła z Nimi dzień cały spędzić pożytecznie dla mojej duszy i dla moich bliźnich.
Święty January módl się za nami"
?Św. January, rok Pański 1937, osiemnastego marca.
Pokój wam drogie dzieci! Bóg nie wymaga od was wiele. Nie trapcie się. Pan Jezus kocha was i to Mu wystarcza, gdy spełnicie każdego dnia choć jeden dobry czyn dla Niego. Może to być niesienie radości bliźniemu lub nie okazanie zniechęcenia, gdy niemiły, odmówienie z miłością wspólnej, krótkiej modlitwy z obrazka św. Matki. Nadarzy się dnia każdego mnóstwo możliwości ? pokonanie lenistwa, zatrzymanie języka, lekki wysiłek dla bliźniego, danie daru bliźniemu ? a najpiękniej będzie pokonanie jakiejś zlej skłonności, wyraźnie dla Jezusa. Już wielki skarb z tego wyrośnie, bo przyszłość wieczna.
Proszę was dzieci moje, odmawiajcie w Wielkim Tygodniu obydwie, głośno, każdego dnia z rana, litanię do Imienia Jezus. To zmazę wasze przewinienie doczesne. Możecie dodać jeszcze krótką modlitwę z tych św. Matki do Pana Jezusa. To będzie dla uwielbienia i czci od was dla Niego. Niech Najsłodszy Jezus nie opuszcza was, niech darzy łasicami i błogosławi.
Fullu! Kochaj tych, którzy z Nieba czuwają nad tobą. Wzywajcie mnie co dzień w modlitwie. Błogosławię ciebie Fullu i Zofio. Błogosławi ją też jej nowa Opiekunka św. Tereska Mała. ? Św. January.
Od dnia, w którym się dowiedziałam, że św. Magdalena ? Zofia była kanonizowana tego samego roku co Św. TERESKA OD DZIECIĄTKA JEZUS ? uczułam do ?Małej Świętej" żal i urazę. Dlaczego zagarnęła dla siebie całą popularność!? Dlaczego zdobyła sobie taki rozgłos, że przygłuszyła innych? Czy w ciągu swego krótkiego żyda uczyniła dla Boga więcej, niż Tamta, która cierpliwie i cichutko niosła swój bardzo ciężki krzyż przez całych 86 lat?
Dlaczego radosny ?deszcz róż" zasłonił światu całe bohaterstwo tamtego życia? ? Prawowałam się o to w sercu z Małą radosną Świętą, dziecinnie może trochę, ale zawzięłam się, nie chciałam jej kochać, ani znać, bo uważałam, że choć mimo woli, zrobiła krzywdę Mamusi św.
Nie kryłam tego zresztą przed moją Świętą. Ile razy wspomniała małą Tereskę, wybuchałam nowymi żalami, aż raz, kiedy mnie przez Mamusię św. wprost zapytała, czy chcę, żeby do mnie przyszła, powiedziałam, że znać jej nie chcę, że jej nie kocham i kochać nie będę.
W parę dni potem, przed samym przyjściem Mamusi św. zupełnie niespodzianie, zobaczyłam przed sobą św. Tereskę. Radosna, różowa i śliczna podbiegła do mnie, śmiejąc się pocałowała mnie w policzek i śmiejąc się, znikła.
Taka była dziewczęca, taka jasna, taka miła, że nagle uczułam, iż mój żal i niechęć zniknęły razem z nią... Mamusia św. zjawiła mi się zaraz po niej.
Wydawało mi się, że była także rozbawiona. Spytała z uśmiechem, czy już teraz potrafię kochać Małą Świętą tak, jak ją kocha cale Niebo. Powiedziałam, że tak i że już proszę, żeby kiedyś wróciła na dłużej.
Przychodziła też potem i dużo różnych rzeczy mi opowiadała. Nie można sobie wyobrazić kogoś milszego, słodszego, radośniejszego od tej Ulubienicy całego Nieba. Taka jest śliczna! Spojrzenie ma radosne i czyste, cerę różową, brwi bardzo ciemne i śliczne malutkie usta. W zachowaniu się, ma coś z radosnej ufności kochanego, rozpieszczonego dziecka.
Widuję ją zawsze w habicie, zupełnie taką, jaką się zna z ołtarzy. Tylko od dnia, w którym mi się zjawiła, te w ołtarzach wydają mi się szare, martwe i niepodobne... Kto nie widział jej uśmiechu ? nic nie wie o św. Teresce! Ona sama jest uśmiechem. Może trwa na niej jeszcze poblask uśmiechu Najświętszej Panny, który w dzieciństwie widziała?
Powiedziała, że chce i będzie mi bardzo pomagać w rozszerzaniu czci dla Mamusi św. Tłumaczyła mi, że tak właśnie musiało być, aby ona, choć późniejsza i młodsza, najpierw działała na ziemi. Teraz dopiero przyszła kolej na Mamusię św. Śmiała się z mojego ludzkiego sądzenia tych spraw. Niebo ma czas na wszystko i wszystko na czas się stanie.
Powiedziała, że przebywa w Kręgu Radości, bo takie jest prawo, że jeśli ktoś nie przeżył młodości beztrosko, przeżyje ją w Niebie radośnie i najweselej. Krąg Radości nie wystarcza jej jednak. Korzystając z wyjątkowych przywilejów, wędruje z Kręgu do Kręgu zawsze w każdym z nich tak samo radośnie witana. Raz Mamusia św. powiedziała mi o niej:
?Nawet nie wiesz, jaka ta mała Tereska jest! Wszędzie jej pełno... Wszystko musi wiedzieć, gdzie się odwinąć, tam już jest! Ale każdy przepada za nią. To nasz Beniaminek..."
Wiem też, że św. Tereska jest czymś w rodzaju niebieskiej ochroniarki. Dusze wszystkich zmarłych dzieci ma pod swoją opieką. Jest też przewodniczką radości dziecięcej i smutne i chore dzieci na ziemi, zawsze znajdą u niej opiekę. ? Raz powiedziała mi, że deszcz jej róż trafił wprawdzie do rąk ludzkich, ale do ich serc nie dotarł... Każdy otrzymawszy od niej jakąś łaskę, oddalał się spiesznie, nie pomyślawszy, że łaska ducha zobowiązuje do zastanowienia się choć chwilkę nad życiem nadprzyrodzonym i przyszłym. Najwięcej radości sprawiają jej tacy, którzy pragną jej przyjaźni bezinteresownie, którzy nie proszą o pomoc w sprawach materialnych (bo takich jest najwięcej), którzy z miłości dla niej usiłują przystosować swe usposobienie do usposobienia swojej Przyjaciółki.
Obecnie, zadaniem jej na ziemi jest niepokojenie niedowiarków. Wytrąca ich z leniwej równowagi wewnętrznej, plącze zły sposób myślenia, zmusza do tego, aby zachwiani i zaniepokojeni szukali, tęsknili, dochodzili wreszcie do odwiecznych Bożych praw.
Nic się nie dziwię, że całe Niebo tak za nią przepada! Na kogo raz popatrzy to najradośniejsze dziecko Nieba, do kogo się raz uśmiechnie, ten musi je pokochać na zawsze radośnie i po dziecinnnemu.
Raz ktoś mi przyniósł książkę o PEERRE-GIORGIO FRASSATIM. Bardzo mnie zajęła i ujęła ta śliczna młodzieńcza postać i spytałam Mamusi św. czy go mogłabym zobaczyć. W jakiś czas potem zjawił mi się radosny i szczęśliwy. Powiedział mi, że kochał Boga ponad wszystko i że dlatego tak mu teraz dobrze w Niebie. Powiedziałam mu na to, że mu łatwo było litować się i czynić miłosierdzie biednym, gdyż był bogaty i kochany. Odparł mi na to, że wszyscy koledzy kochali go istotnie, ale nie za jego bogactwo, tylko za czyny i wyrzeczenia. Niektórzy uważali go za dziwaka. Życie ciągnęło go bardzo i ludzie ciągnęli go do życia. Nie zawsze miał humor i był radosny. Starał się jednak, by go lubiano, bo zdobywszy sympatię kolegów, mógł mieć większy wpływ na ich dusze. Mógł żyć, jeśli nie bardzo rozkosznie, to przynajmniej spokojnie. Więcej czasu wolnego poświęcał ubogim i nieszczęśliwym, niż swoim przyjemnościom. Starał się zawsze o to, by inni je mieli od niego, a potem powoli żądał w zamian zmiany życia. Chcę bardzo ludziom pomagać, zwłaszcza żyjącym kolegom. Powiedział mi, że jestem do niego fizycznie trochę podobna- Chciałby, żeby mnie jego siostra poznała. Ucieszyłoby ją to podobieństwo...
Św. JOANNA D*ARC objawiła mi się w najdziwniejszy sposób. Stanęła przede mną bez słowa, trzymając w ręce jakiś płomienny kwiat. Po chwili zaczęły wybuchać wokół niej żywe języki płomienia. Rozlewały się po podłodze, rosły, potężniały, ku memu największemu zdumieniu doszły aż do mnie, wreszcie cały pokój stanął w ogniu. Choć od podłogi do sufitu wypełniały go teraz rozłopotane płachty płomienia, nie czułam wcale gorąca.
Czerwień ognia przedarła się szparami do pokoiku obok, gdzie Buda kładła sobie pasjanse, krzyknęła przerażona, bo myślała, że to od lampki na ołtarzyku zajął się pokój. Już sama nie wiem, jak ją uspokoiłam przez drzwi, bo patrzyłam jak urzeczona na tę wspaniałą, płomieniami objętą postać. Nie miała na sobie zbroi, tylko jakąś białą szatę. W pierwszej chwili myślałam, że ma na głowie ciasny, miedziany hełm. Potem dopiero spostrzegłam że ten lśniący hełm, ? to włosy. Św. Joanna jest najcudowniej złocisto-ruda. Czarne jak smoła, skośne oczy, patrzą spod czarnych, niesamowicie skośnych brwi, z świetlistą, przejmującą mocą. Jest piękna, pięknością mocną i wspaniałą. Jest w niej jakiś majestat zupełnie wyjątkowy. I siła. Przede wszystkim siła. Kobieta i archanioł. Nie umiem tego określić.
?Stos jest przygotowany, ale płomienie jego nie palą" ? usłyszałam. ?To płomień miłości Serca Jezusowego. Kto tym ogniem spłonie, będzie szczęśliwy na wieki Idą ciężkie i bardzo trudne czasy. Potrzeba wielkiej rycerskiej siły ducha i ciała, aby zwyciężyć! Pamiętaj, że nie tylko Francja, ale każdy kraj, który mnie wezwie w imię Jezusa Chrystusa, dozna mej pomocy. Twojej Polsce Jasne Duchy będą niosły wzmocnienie duszy i ciała. W czasie zagrożonym, cały kraj będzie w opiece Duchów. Kto pójdzie z jasnymi ? zwycięży. Ciemne poprowadzą na wstyd, hańbę i niewolę. W ważnych chwilach przyjdę do ciebie sama. Błogosławię Fullu tobie i twojej Polsce całej".
Żaden Święty nie zjawił mi się tak dziwnie, jak ona. A i ona była tak tylko pierwszy raz. Potem już przychodziła zwyczajnie, jak wszyscy.
Nigdy nie lubiłam swego imienia. Od najmłodszych lat nazywali mnie Fullą, to też Św. STEFAN, choć wiedziałam, że jest moim patronem, nigdy mnie zbytnio nie obchodził.
Nawet wtedy, gdy mój kontakt ze Świętymi zacieśnił się w tak niezwykły sposób, nie myślałam o nim jeszcze. Dopiero Mamusia św. zwróciła mi raz na to uwagę i powiedziała, że św. Stefan chciałby bardzo do mnie przyjść, ale muszę go o to sama gorąco poprosić.
Pierwszy raz zjawił mi się w królewskim stroju. Miał na głowie świętą koronę Węgier. Rozum i powaga biły z całej jego postaci. Powiedział, że już dawno się mną opiekuje, że chce i może pomagać mi, gdyż był sam świetnym organizatorem. Wezwany, daje nie tylko dobre natchnienie, ale wzmaga sprężystość myśli, bystrość orientacji i szybkość działania.
Spytałam go, czy mu było przyjemnie być królem? Odpowiedział, że mu to ogromnie utrudniało doskonalenie się wewnętrzne. Miał łatwy dostęp do rozkoszy tego świata, do których ciągnęła go młodość i przykład otoczenia. Boleśnie musiał w sobie poskramiać chęć użycia, wygody i zbytku. A król
? musi być bogaty, dobry, mądry i miłujący swój lud. Król Chrystus jest najbogatszy ? bo daje, a nic Mu nie ubywa. Najcichszy ? bo wszystkim proszącym dać gotów w tajemnicy. Najmędrszy ? bo daje zawsze to czemu komu potrzeba. Najmiłosierniejszy ? bo skorszy jest do dawania, niż ludzie do prośby.
Król Stefan był nieustraszonym, nieugiętym rycerzem i ludzie słabi duchowo mogą za jego przyczyną uzyskać wiele mocy. Trzeba go tylko wezwać gorącą modlitwą.
?Jeśli pragniesz stałej opieki, musisz mnie często przyzywać. Wystarczy, gdy powiesz: Święty Stefanie polecam się Twej opiece!"
Widuję go często. Najczęściej w rycerskim, nie królewskim stroju. Jest zawsze bardzo dobry dla mnie i serdeczny. Łączy w sobie łagodność świętego z silą rycerza. Bardzo kocham św. Stefana!.
Przywiązanie do Św. MIKOŁAJA pamiętam w sobie od dzieciństwa. Naturalnie, że wtedy był tylko ów św. Mikołaj wtykający dzieciom podarki pod poduszkę. Kiedy mi Mamusia św. powiedziała, że przyjdzie do mnie prawdziwy św. Mikołaj ? poprosiłam ? aby mi się zjawił nie takim, jakim naprawdę jest, ale takim, jakim go sobie dzieckiem wyobrażałam.
Przyszedł więc siwym, rumianym staruszkiem w infule, z pastorałem. Całkiem, ale to całkiem taki, jakiego kochają dzieci. Jest najmilszy w świecie! Strasznie go kocham! Nie jest nic onieśmielający ? przeciwnie
? może sam trochę nieśmiały...
Zawsze się śpieszy. Bardzo szybko mówi. Nazywa mnie Fulką. Kazał mi mówić do siebie ?św. Miku", żeby było krócej. Ja jednak nazywam go Mikołajkiem. Jest bardzo żywy, wesoły i nigdy nie ma czasu. Mówi, że ma moc spraw na głowie. Taki jest miły!
Powiedział mi, że niesłusznie rozczarowuje się dzieci do ślicznej legendy o jego darach. Dlaczego im się nie mówi, że to nie on je przynosi?
A właśnie, że on! Kto daje natchnienia ludziom, aby tym właśnie obdarzali, czego najbardziej pragną?
Kto sprawił, że zwyczaj wzajemnego obdarowywania się w jego święto tak się rozkrzewił na świecie? On właśnie!
?Powiedz Fulka ludziom, że ja jestem świętym od podarków. Nie tylko dzieci mogą mnie prosić. Dorośli też... ktokolwiek z wiarą zwróci się do mnie z prośbą o coś ? dostanie! Tak lubię ludziom robić przyjemności! Tylko muszą prosić..."
Istotnie, ile razy ktoś bardzo biedny przychodził do mnie po pieniądze, ubranie, czy jedzenie, gdy sama nie mogłam go wspomóż, modliłam się do św. Mikołaja. Nie było jeszcze wypadku, aby wtedy właśnie ktoś samorzutnie nie przyniósł mi dla biednych tego, czego potrzebowałam. Św. Mikołajek wpadał niedługo potem roześmiany, ogromnie rad z siebie, ale otrzepywał się jowialnie i niecierpliwie, kiedy mu próbowałam dziękować. Zjawia mi się dość często, pewnie dlatego bo wie, że go tak bardzo kocham. W naiwny, dziecinny sposób tłumaczy mi czasem rzeczy, których nie mogę zrozumieć. Powiada, że w takich wypadkach należy kierować się sercem, nie głową.
?Fulka, Fulka, mów ? czego ci potrzeba? Ja umiem takie rzeczy! Tu szepnę, tam natchnę, ówdzie popchnę ? i jest! Lubię cię Fulka... Mów, bo się spieszę".
Gdybym go chciała w paru słowach określić, powiedziałabym, że składa się z dobroci, hojności, radości i pośpiechu. Nie zjawia się i nie znika, tylko wpada i wypada... Zawsze zajęty, zawsze prędki, zawsze o innych myślący ? najdroższy mój święty Mikołajek!
Kiedy Św. JAN BOSCO zjawił mi się pierwszy raz, nie znałam jeszcze wtedy jego życiorysu. Potem dopiero, kiedy go pokochałam, czytałam o nim wiele książek. Żaden życiorys jednak nie daje pojęcia o jego osobie. Tej werwy, tego sprytu, tej roziskrzonej radości, jaką świecą jego ciemne oczy, nikt opisać nie potrafi. Jest tak żywy i ruchliwy, że nigdy ani przez chwilę nie może spać spokojnie. Wszystko obchodzi go równocześnie. Pyta i sam sobie odpowiada, bo mu zbyt długo czekać na odpowiedź. Bardzo jest rozmowny i tak naturalny i żywy, że naprawdę w jego obecności zapomina się zupełnie, że to duch, a nie człowiek. Jest jakby uosobieniem energii, pomysłowości i dowcipu. Opowiadał mi wiele razy o swoim życiu, zwłaszcza o obcowaniu ze Świętymi. Miał nieustanny, żywy kontakt z Niebem, ale ponieważ przeważna część jego papierów została zniszczona, nie ma w jego życiorysach o tym jasnych i wyraźnych wzmianek. Chce mnie nauczyć ?cudownej sztuki magicznej", która mu wszystko w życiu ułatwia. Własnym wyrzeczeniem ją zdobył Była nagrodą za to, że zapomniał o sobie. Przeszedł przez życie niezauważony jakby ? widoczny był tylko jego wielki czyn.
?Wiara wszystko może, wszystko Fullu! Tylko ludzie nie umieją wierzyć. Ja wierzyłem i dlatego było tak, jak było".
Św. Jan Bosko ma bardzo wielkie wpływy w Niebie. Najświętsza Panna Wspomożycielka kocha swego ufnego ?magika", radosnego ?kombinatora", dawnego nieustępliwego petenta, który póki czegoś u Niej nie uprosił, nie ustąpił, żeby tam nie wiem co! Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, wbrew oczywistej rzeczywistości ? prosił i otrzymywał! To samo zresztą robi dziś w Niebie!
Inni święci są radośni, Św. JAN jest wesoły. Humor jego mógłby rozpędzić najczarniejszy smutek i przygnębienie. Czynił przy mnie wiele rzeczy bardzo niespodzianych i dziwnych. Mówi mi zawsze, że tak jak zaczynał swoją karierę od kuglarskich sztuczek, tak się ich nie wyrzekł do dziś. Czasem odchodząc, obiecuje mi ?machnąć" jakiegoś figla w obecności niedowiarków.
Raz pamiętam, gdy pewna pani dziwiła się mojemu kultowi dla ?jakiejś tam francuskiej świętej" obrazek wiszący nad sofą, kilka razy obróciwszy się w powietrzu, spadł jej na kolana. Gwóźdź nie wyleciał, kółko było nienaruszone, a obrazek nie zsunął się po ścianie, tylko leciał przez powietrze, o jakieś pół metra od muru. Innym razem, ktoś nie dość poważnie wyraził się o św. Teresce, spadło mu na głowę pudełko, choć siedział daleko od szafy, na której stało. Raz, pamiętam jeszcze, gdy jedna pani skarżyła mi się, że przy niej nigdy nie dzieją się ?takie rzeczy" od wszystkich świec na ołtarzyku zaczęły iść iskry prosto, w równych odstępach aż po sufit. Trwało to dobrych kilka sekund. Potem św. Jan sam przyznał się do tych naiwnych żartów.
?Nic nie szkodzi, że nie masz pieniędzy! Miej dobrą wolę, miłość i pokorę, a wszystko co zechcesz, uzyskasz. W odpowiednim czasie pomogę ci do zdobycia pięknego ołtarza dla twojej Mamusi św.".
$w. Jan jest najmilszym, kochanym przyjacielem! Zawsze ?magicznie" odmienia usposobienie, humor, czy złe nastawienie ludzi opornych łasce i trudnych do zdobycia.
Kardynał MERCIER też bardzo lubi żartować. Robi to zresztą inaczej od św. Jana ? bo zupełnie poważnie. Nieraz jestem w kłopocie, gdyż nie umiem rozeznać, czy w danej chwili mówi coś serio, czy po to tylko, żeby ze mnie zażartować...
W tym jego żartowaniu ? zwłaszcza z początku, był pewien cel i system. Dziś cel ten rozumiem, wtedy jednak nie mogąc się zorientować, byłam często wyprowadzona z równowagi.
Tak Mamusia św. jak Kard. Mercier mieli mnie niejako duchowo kształcić i wychowywać. Przechodziłam z nimi, wedle określenia samego kardynała, ?niebieski uniwersytet", a miłość, z jaką moje serce zgłodniałe przypadło do Mamusi św., zachłanność i wybuchowość tej miłości, nie była widocznie dobra dla mego wewnętrznego rozwoju.
Był okres, kiedy mnie każda jej wizyta, każde wspomnienie o niej, każdy szczegół z nią mający związek tak rozrzewniał ? że aż osłabiał duchowo. Wybuchałam płaczem na samą myśl, że była kiedyś maleńka. Płakałam z żałości, że nie mogę pojechać do Jette, do Jej grobu, a na myśl znowu, że mogłabym w szklanej trumnie zobaczyć Jej całkowicie zachowane ciało i że musiałaby się potem przecież dać ód tej trumny oderwać ? obezwładniała mnie po prostu... Ponieważ łagodne i słodkie perswazje Mamusi św. na bardzo krótko umiały stany takie usunąć, wkroczył tu Kardynał i po swojemu przystąpił do prostowania tego we mnie.
Jego trzeźwy, często nawet lekko kpiący ton i żarty sprawiły wkrótce, że zacząłem się wstydzić takich objawów miłości Wypominał mi bowiem z dobrotliwym rozsądnym uśmiechem każdą, najbardziej skrytą myśl, każdy przesadny objaw czułości czy zbyt rzewne słowo... Byłam bezbronna wobec wnikliwości Jego spojrzenia. Niczego nie mogłam ukryć. Każdy mój odruch był przez Niego kontrolowany niejako... Byłam jak ktoś, kto choć tego nie widzi, wie, że jest stale pod czujną obserwacją. Rzeczowo, niczym profesor omawiający z uczniem jego domowe zadanie, wytykał mi potem osobiście błędy mego postępowania, ganił śmieszność takiej egzaltacji, jednym słowem oblewał mnie zimną wodą.
Z początku bolało mnie to tylko, potem zaczęło gniewać, popsuta słodyczą i cierpliwością Mamusi św. buntowałam się przeciw takim sposobom. Był mi bardzo bliski i kochany, ale czułam się wyłączną własnością Mamusi św. i uważałam, że nikt prócz niej nie powinien w tej sprawie zabierać głosu. Kontrast ich postępowania ze mną tak wyraźnie się zaznaczał ? że cała moja harda, uparta natura jeżyła się buntem i oporem.
Wreszcie, raz, po jakimś ostrzejszym wystąpieniu Kardynała, zbuntowałam się do reszty. Powiedziałam mu z płaczem, że nie chcę już żeby przychodził, skoro ma się wyśmiewać i kpić z mojej miłości dla Mamusi.
Ze spokojem oświadczył mi na to, że wobec tego nie przyjdzie do mnie tak długo, póki Go sama o to nie poproszę ? i zniknął.
A ja się zacięłam. Jak kozioł. Cierpiałem z tego powodu bardzo, bo bardzo kochałam mojego najlepszego Deżę ? tęskniłam za Nim, a równocześnie drżałam na myśl, że i tę moją tęsknotę podpatrzy we mnie jak wszystko, że o niej wie i że na pewno po swojemu się uśmiecha, prawie rad z mojej żałości, której sama byłam powodem.
Najdroższa Mamusia św. wielki miała wtedy ze mną kłopot i zmartwienie. Gdyby mi była kazała przeprosić mego Opiekuna, zrobiłabym to oczywiście bez wahania. Ona jednak chciała, żebym się przemogła sama, a nie pod naporem jej rozkazu. Łagodnie więc, cierpliwie, wpływała na mnie w rozmaity sposób, ganiła w zasadzie upór i zaciętość, mówiła o wartości skruchy i zysku, jaki wypływa z każdego przezwyciężenia swojej natury ? daremnie! Na przekór własnej tęsknocie, na przekór wewnętrznemu poczuciu, które mi mówiło, że przecież powinnam to zrobić ? trwałam nadal w zaciętym uporze.
Wtedy Św. January wdał się w sprawę. Przyszedł niejako pośredniczyć między nami. W poważnych, ciężkich słowach oznajmił mi przede wszystkim, że się mój Deża mimo wszystko wcale na mnie nie gniewa, tylko że mu smutno, że jestem taka uparta- Powiedział mi, że choć go nie chcę przeprosić, on zawsze tak samo mi pomaga, że mnie w tym czasie uchronił przed jakimś niebezpiecznym wypadkiem, i że cierpliwie czeka na zwycięstwo mego rozsądku i serca.
Z Św. Januarym nie można żartować. Wszystko bierze ciężko i dosłownie. Nie ma krzty zmysłu humoru a w spojrzeniu ma coś onieśmielającego. I może dlatego, właśnie on do mnie 'wtedy przyszedł. W jego obecności cały mój zatarg z Kardynałem wydał mi się nagle błahy i nie byłabym śmiała mówić mu o żalu czy urazie tak, jak np. Mamusi świętej. Nie byłby tego wcale zrozumiał. Toteż nie próbowałabym mu niczego tłumaczyć. Słysząc tylko o dobroci Deży ? rozpłakałam się. Nigdy może tak wyraźnie nie czułam, że kocham mego najlepszego Opiekuna, byłam już gotowa Go przeprosić, tylko nie wiedziałam jeszcze, jak się z honorem z całej sprawy wycofać.
I wtedy ? niespodzianie, bez żadnego przejścia, zamiast św. Januarego, zobaczyłam przed sobą ? Deżę. Stał wyrozumiale uśmiechnięty, trochę sztywny, wyczekujący, ale ten sam co zawsze, najmilszy i tak dawno nie widziany!
Już sama nie wiem jak wyglądały moje przeprosiny. Wiem tylko, że Kardynał przytulił potem moją głowę do piersi i po twarzy mnie gładząc, starał się uspokoić mój płacz. Zrobił to wreszcie ? po swojemu. Nie ckliwie, nie ?na smutno", jak wszystko! Patrząc mi w oczy dowcipnie zmrużonymi oczyma, powiedział z umyślnie przesadnym tryumfem w głosie:
? A widzisz, że przecież nie możesz żyć beze mnie!
I wtedy roześmieliśmy się oboje.
Tak więc, dzięki tym jego systematycznie stosowanym sposobom, wszelka czułostkowość i rozrzewnienie, wydały się z czasem i mnie samej śmieszne. Nie było rady. Trzeba się było opanować i odzwyczaić.
Dopiąwszy celu nie zmienił jednak kardynał swego postępowania ze mną. Twierdził, że to dlatego aby równoważyć słodycz i łagodność Mamusi św., która mnie, zdaniem jego, rozpuszcza. On sam dalekim jest od tego. Zawsze powie mi wyraźnie i prosto z mostu co ma mi do zarzucenia, czego ode mnie chce i jaka powinnam być. Niczego nie owija w bawełnę. I albo mówi bardzo poważnie, albo żartuje. Pośredniego tonu nie uznaje widocznie.
Czasem jeszcze lubi mnie droczyć. Nazywa mnie wtedy Stefanią, bo wie, że nie znoszę swego imienia.
Możesz mi za to mówić Dezydery... Ja też tego nie lubię... Taki jest Deża!
źródło:
http://www.taw1.republika.pl/horak.html