Świadectwa kapłanów
1. KSIĄDZ CZEKAJ JAN - Broniszów 29
Na wielokrotną prośbę autora chyba pierwszego opracowania, zbierania okruszyn prawdy, faktów o Katarzynie Szymon, stygmatyczce polskiej, pragnę z największą pokorą i uznaniem a równocześnie z najgłębszą czcią i szacunkiem dołożyć szczyptę faktów - przeżyć ze spotkań z wyżej wymienioną.
Czynię to również dlatego, aby Ta, która za życia tak bardzo mało była ludziom znana, a równocześnie wybrana przez Boga spośród tylu milionów Polaków, jako Jego narzędzie dla ratowania dusz ludzkich i świata przed karą za jego liczne grzechy i zbrodnie, była coraz więcej znana, czczona i kochana, zanim jeszcze zostanie wyniesiona na ołtarze. Ponadto pragnę, aby niektóre fakty, zdarzenia, przeżycia związane ze spotkania z siostrą Katarzyną Szymon zostały utrwalone na papierze zanim jeszcze czas zatrze ich ślad.
Chcę także, abyś przez to drogi Czytelniku stał się bogatszy w prawdę, a może poznał i nawet sam doświadczył co może Bóg i Niepokalana uczynić dla tych, którzy starają się pozostać im wiernymi. Jeśli chcesz skorzystać z tego co przeczytasz dla siebie i dobra twej duszy musisz być obiektywny, powinieneś przyjąć metodę św. Maksymiliana M. Kolbe ?Dalej zajdziesz na kolanach jak rozumem?. Zresztą spróbuj sam oddać się całkowicie w opiekę Niepokalanej - na wzór św. Maksymiliana, Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego, czy Papieża Jana Pawła II - jeśli tego jeszcze nie uczyniłeś, bo już Ci niewiele czasu pozostało, a zobaczysz ile w Tobie i przez Ciebie uczyni Niepokalana Dziewica Maryja dla zbawienia dusz ludzkich i kościoła.
Sporo już lat minęło, gdy w korespondencji otrzymałem zdjęcie pewnej kobiety, na rękach której widniały duże rany, a z oczu strugami spływała krew.
Znacznie wcześniej czytałem o stygmatykach: Ojcu Pio, Teresie Neuman, stąd łatwiej mi było przypuścić, iż jest to zjawisko nadzwyczajne. Wiedziałem, że ona żyje w Polsce, ale poza tym nic więcej, ani nawet nazwiska czy imienia. Z radością, a równocześnie z wielką powagą i szacunkiem opowiadałem innym to co za życia czynił taki Ojciec Pio, czy Teresa Neuman, a co zostało utrwalone na piśmie. Zawarte tam fakty były tak fascynujące i głębokie w swojej treści, że rozumowo je poznać i tym bardziej przyjąć jest trudno. Tu trzeba wielkiej pokory i głębokiej wiary.
Pragnąłem zobaczyć Ojca Pio, choćby jego zdjęcie, ale i tego wtedy nie miałem. Mając informację, że podobna osoba jest w Polsce, pragnienie spotkania i uczczenia Boga w niej poprzez ucałowanie żywych Jego Ran było nie do pokonania, ale niestety nigdzie, od nikogo niczego nie mogłem się dowiedzieć: ani w jakim województwie czy regionie Polski mieszka. Różnie mówiono, ale nic pewnego, a czas upływał.
W roku 1986 otrzymałem (nie pamiętam od kogo) identyczne zdjęcie tej samej osoby z napisem na odwrocie: Katarzyna Szymon Stygmatyczka - nic więcej.
Nieco później miałem okazję poznać kierowcę stygmatyczki, który obiecał mi do niej zawieźć.
Trudno opisać, jaki wtedy przeżyłem wstrząs. Nigdy czegoś podobnego w życiu nie przeżyłem, zabrakło mnie słów, wreszcie po chwili odpowiedziałem: owszem, od długiego czasu pragnę ją spotkać, a dotąd bezskutecznie. W następnym tygodniu będę miał wolny dzień kapłański, więc przyjadę do pana. Tak musiała zadziałać Boża Opatrzność, gdyż nigdy w życiu tego człowieka nie widziałem ani też nigdy i nikogo o adres Katarzyny Szymon nie pytałem. Pragnienie spotkania pozostało gdzieś tam głęboko w sercu do czasu szczęśliwego spotkania ze wspomnianym panem.
Wykorzystując znowu swój wolny dzień kapłański udałem się do Katowic pod wskazany adres. Wszystko zastałem tak jak podano w treści zaproszenia, następnie zgodnie z wcześniejszą propozycją udaliśmy się wspólnie, tzn. on z żoną i ja do siostry Katarzyny Szymon i pielęgnującej ją pani Marty. Obie przyjęły nas nadzwyczaj serdecznie z największą pokorą i życzliwością. Siostra Katarzyna Szymon siedziała na tapczanie, bardzo mało z niego schodziła, jedynie za swoją. potrzebą i to z pomocą innych. Widziałem na rękach i nogach wielkie strupy, pod którymi można było dostrzec krew, również na głowie dały się zauważyć misterne strużki krwi, choć ran nie było widać. Pomimo tych ran i wielu innych poważnych chorób - jak się później dowiedziałem - była zadowolona, uśmiechnięta i ogromnie życzliwa, tak ona jak i pani Marta. Oprócz nas było tam jeszcze kilka innych osób. Po przywitaniu, krótkiej rozmowie i modlitwie odprawiłem dziękczynną Mszę Św. za łaskę spotkania, a także w intencji Katarzyny Szymon, pani Marty i szofera z żoną. Po Mszy św. podobnie jak przed Mszą św. były modlitwy - Różaniec św., Koronka do Miłosierdzia Bożego, trochę śpiewu. Następnie skromny poczęstunek dla wszystkich osób, w którym uczestniczyła też Katarzyna Szymon, choć bardzo niewiele jadła. Przed pożegnaniem była jeszcze chwila wspólnej rozmowy, najpierw ogólnej a następnie indywidualnej z Katarzyną. Kiedy wyrażałem swoją ogromną radość i wdzięczność Bogu za spotkanie i chciałem opowiedzieć jej jak się to stało, że jesteśmy razem, Katarzyna głośnym uśmiechem i ruchem ręki powstrzymała mnie dając znak, że to wszystko jest jej znane. Znowu moje kolejne zaskoczenie i zdziwienie jak się to mogło stać. Doszedłem do wniosku, że jestem świadkiem rzeczy nadzwyczajnych, niepojętych dla rozumu. Po pożegnaniu z Katarzyną Szymon i domownikami udaliśmy się w drogę powrotną do Katowic do p. Pionków. Później zapytałem szofera: panie, przecież ja pana nie znam, nigdy też nikogo o adres Katarzyny nie pytałem, jak pan to uczynił. On z uśmiechem odparł: przekazałem co mi polecono. Kilka następnych wolnych dni kapłańskich poświęciłem na spotkanie z siostrą Katarzyną Szymon, przy okazji ze swoją rodziną załatwiając równocześnie po drodze swoje sprawy duszpasterskie. Pewnego razu będąc u Katarzyny zobaczyłem jak spod dużych ran pokrytych strupami sączyła się krew, również z oczu i głowy, choć samych ran nie było widać (siedziałem obok niej). Razem ze mną była mała grupa przyjaciół ze Wschowej. Po Mszy św. odmówiliśmy Różaniec św., następnie Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po wspólnej modlitwie byliśmy wszyscy świadkami ekstazy. Siostra Katarzyna jakby na jakiś czas cała zastygła, oczy nieruchome, utkwione w jeden punkt, nie reagowała na żadne nasze mowy czy ruchy. Zmienił się jej głos, zaczęła przez nią przemawiać Matka Boża, a potem św. Jan Nepomucen. Ja siedziałem obok Katarzyny, podtrzymywałem ją za plecy przez poduszkę, samej w takim stanie było trudno usiedzieć. Nigdy czegoś podobnego w życiu nie widziałem, wyglądało tak jakby jej życie - duch były poza ciałem a nią zawładnął ktoś inny. Ja na to patrzyłem i to widziałem, ponieważ tak sobie przedtem życzyła mówiąc: ?niech kapłan siądzie tu obok przy mnie". Widocznie czuła, że będzie potrzebna pomoc.
Tu znowu przeżyłem wielką radość a równocześnie było dla mnie zaskoczeniem, gdy podczas ekstazy otrzymałem odpowiedź na pytania, o których nikt prócz mnie nie wiedział. Pytania były bardzo poważne, niepokoiły mnie, głównie te, które dotyczyły kapłaństwa. Trudno byłoby mnie dziś w usłyszane słowa uwierzyć, a nawet, że to zdarzenie kiedyś zaistniało, ale były wypowiedziane wobec świadków i zostały utrwalone na taśmie, którą zatrzymałem.
Po skończeniu ekstazy siostra Katarzyna została znowu jakby przywrócona do życia, czy zbudzona z głębokiego snu, zaczęła się rozglądać, uśmiechać, mówić swoim zwykłym językiem. To zjawisko wywołało w nas dziwne wrażenie, niespotykane dotychczas uczucie. Następnie była modlitwa dziękczynna, pieśni na cześć Najświętszej Maryi Panny i Jej Syna. Potem nas pobłogosławiła w obcym języku (chyba hebrajskim) i po pożegnaniu odjechaliśmy do domu.
Chyba dwukrotnie byłem ze swoimi parafianami u siostry Katarzyny Szymon, jadąc z pielgrzymką do Pani z Jasnej Góry. Wiele razy jeździli sami parafianie, stąd między parafią a Katarzyną nawiązała się ścisła więź. Kto tam pojechał, choćby raz, trudno się było oprzeć wewnętrznemu natchnieniu, by nie jechać następny raz. Coś tam ciągnęło, nie dawało spokoju.
Spotkanie z Katarzyną Szymon zawsze było przepełnione radością, zadowoleniem, pokojem. Utrwalało wiarę, pokorę, pobożność, cześć dla Boga i Niepokalanej. Każdy od niej wracał inny, ten sam - ale nie taki sam ,odmieniony, przemieniony, z nowym zapasem energii, sił i środków tak fizycznych jak i duchowych. Tam się czuło namacalnie działanie Łaski Bożej.
Rady, pouczenia, ostrzeżenia a nawet groźby dla ratowania dusz i świata były wielkim skarbem.
Coraz silniejsze były więzy jakie nas łączyły z Katarzyną Szymon, dominowała wdzięczność za tyle serca, dobroci i życzliwości, wzbudzały pragnienie, by zaprosić siostrę Katarzynę do naszej parafii, a szczególnie na odpust parafialny św. Anny w Broniszowie wraz z jej opiekunką p. Martą i państwem Płonkami. Katarzyna Szymon zaproszenie przyjęła z radością mówiąc, że bardzo pragnie do nas przyjechać i uczyni jeśli tylko Bóg pozwoli, ale prosiła aby parafia dobrze się przygotowała duchowo, bo inaczej dobry Jezus może nie zezwolić jechać.
Nauczony doświadczeniem starałem się jak najdoskonalej przygotować parafian na te piękne uroczystości tak odpustowe jak i spotkanie z polską stygmatyczką Katarzyną Szymon. O tym parafian informowałem i prosiłem, aby pomogli wszystkiego dopilnować. O przygotowaniach do przyjazdu poinformowano mnie telefonicznie, że wszystko jest na dobrej drodze. Nadszedł dzień odpustu, dopisała piękna pogoda, ołtarz urządziliśmy na polu, ponieważ było bardzo dużo ludzi. Przybyło wielu kapłanów i ludzi dużo jak nigdy dotąd. A jednak ona nie przyjechała. Jak się okazało, wysoka gorączka zmusiła ją do pozostania w łóżku.
Mając wolny dzień po odpuście pojechałem do niej i po przywitaniu wyraziłem swój i parafian smutek z powodu choroby, która uniemożliwiła przyjazd Katarzyny i opiekunów do nas na odpust. Tam się dowiedziałem reszty szczegółów odnośnie choroby, a mianowicie poinformowano mnie, że temperatura wystąpiła tylko na czas wyjazdu, kiedy on bezpowrotnie upłynął, to temperatura ustąpiła i Katarzyna znowu poczuła się normalnie, ale na wyjazd już było za późno. To wskazywało na działanie Boże. Na moje słowa wyrażające żal z powodu niemożności przyjazdu, ona odpowiedziała bardzo stanowczo i przekonywująco, ale z uśmiechem: ?co, nie byłam? Nie byłam? Proszę pomyśleć, przypomnieć sobie?. Zaniemówiłem z wrażenia na chwilę, potem pomyślałem co to wszystko znaczy. Wreszcie przyszło jakby olśnienie, przypomniałem sobie wszystko dokładnie. Kiedy mianowicie spowiadałem podczas uroczystości odpustowych, celebrans odprawiał Mszę św. i gdy zbliżył się moment przeistoczenia, nagle poczułem jakby obok konfesjonału trudny do określenia, przepiękny zapach, któremu towarzyszyło bardzo intensywne jednak inne niż od promieni słonecznych ciepło. Trwało to wszystko jakiś czas, potem wszystko ustąpiło. Sprawdziłem, ale nikt nie stał przy konfesjonale, wokoło i to dość daleko było pusto.
W piątek 22 sierpnia 1986 roku jadąc na spotkanie rodzinne wstąpiłem do Katarzyny Szymon, bardzo się ucieszyła z odwiedzin, tym bardziej, że była bardzo poważnie chora. Uskarżała się na wielki ból w piersiach, z trudem oddychała i powoli wydobywała słowa. Mówiła, że teraz to chyba wszystkie choroby zeszły się na raz, ogólnie była bardzo osłabiona, pomimo tego była uśmiechnięta, ogromnie cierpliwa i bardzo spokojna. Rzadko kiedy była w pełni zdrowa, zawsze coś dolegało jej, nie uskarżała się jednak i służyła każdemu do końca, do granic wytrzymałości. Do wszystkich odnosiła się z prawdziwą życzliwością i troską, zawsze zapewniała o modlitwie przed Bogiem i Niepokalaną.
Wyjątkowy szacunek miała dla stanu duchownego, pomimo iż od wielu kapłanów doznawała niemało goryczy, bólu a nawet łez, o czym parokrotnie wspominała. Zawsze powtarzała, że to wszystko dla Jezusa i Maryi, dla nawrócenia grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące. Niech tego dobry Jezus nie pamięta i im przebaczy.
Od dziecka nie miałam spokoju na tej ziemi - mówiła Katarzyna Szymon. Tak to już jest, ale to wszystko dla dobrego Jezusa i Maryi. Czas mojego odejścia już się zbliża, wystarczy, chciałabym już odejść. Wspominała: ?Byłam już na sądzie, przyszedł Pan Jezus pięknie ubrany, w koronie na głowie a obok Niego stał św. Jan - umiłowany Jego uczeń. Jezus pokazał mi jakby tablice, na których uwidocznione było moje życie. Po czym przekazał pewną uwagę, ale św. Jan stanął w mojej obronie i rzekł do Zbawiciela, że to tak było. Jezus z uśmiechem popatrzył i rzekł ? ?to niech tak będzie?.
Następnie po przygotowaniu i modlitwie, w obecności kilku osób, m.in. pani Marty, państwa Płonków odprawiłem Najświętszą Ofiarę w intencji Katarzyny, w której jak zawsze uczestniczyła z pełnym zaangażowaniem. Po Mszy św., chwili dziękczynienia i modlitwie pożegnałem się z siostrą Katarzyną Szymon i pojechałem do rodziny na wesele chrześnicy. Nie wiedziałem, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Niewiele zabawiłem u rodziny, zaraz po weselu na drugi dzień, tj. w niedzielę po odprawieniu Mszy św. w intencji moich rodaków, udałem się w drogę powrotną, razem z dwoma moimi siostrzenicami - Krystyną i Barbarą Kubań, które bardzo pragnęły spotkać się z Katarzyną Szymon. Państwa Płonków zobaczyłem w kościele na Mszy św. w Katowicach i z wyrazu twarzy poznałem co się stało. Oni mnie w tym utwierdzili - Katarzyna Szymon nie żyje, odeszła do Ojca w niedzielę, tj. 24 sierpnia o godzinie 1530. Wspólnie pojechaliśmy tam. W domu spotkałem ją ubraną w szaty trzeciego zakonu, spoczywającą na podłodze z uwagi na wysoką temperaturę powietrza. Po raz ostatni z największą czcią i pobożnością ucałowałem miejsca dawnych ran. Ręce, zresztą jak i całe ciało były zimne ale wiotkie jak u człowieka zemdlonego. Dawne duże strupy na rękach, nogach zaczęły jakby w oczach goić się i znikać.
Dowiedziałem się od p. Marty, iż byłem ostatnim księdzem, który ją odwiedził przed śmiercią i pierwszym po jej odejściu do Pana. Pomimo, że mnie uprzedziła o swojej śmierci, ponieważ pragnęła już odejść, o czym mówiła parokrotnie, to jednak jej odejście przeżyłem bardzo boleśnie. Wyznam szczerze, że nikogo poza moją matką nie kochałem na ziemi bardziej od niej. Sam nie wiem dlaczego, chyba za jej niepojętą pokorę, dobroć, cierpienie, życzliwość, prostotę, poniżenie jakiego nie oszczędziło jej życie i to prawie od samego urodzenia i aż do śmierci, o czym nie raz informowała. Przede wszystkim jednak za pośrednictwo u Boga. Zresztą tego się nie da opisać, ale ona miała coś w sobie, co przyciągało jak magnes i to każdego. To trzeba przeżyć, doświadczyć, aby zrozumieć. Tak się czasem wydaje, że ona nic nie miała, gdyż sama była jakby gościem u dobrych, życzliwych ludzi, a jednak nikt od niej nie wracał z pustymi rękoma, tak dosłownie jak i w przenośni. Wszyscy byli czymś obdarowywani. Najważniejsze jednak było to, co nie zawsze było uchwytne, a dawało niezwykłą radość i pokój, umacniało na dalsze życie. Jej braku chyba nikt nie zastąpi, to była wyjątkowa osobowość o anielskim sercu, niespożytej dobroci, heroicznej cierpliwości, trudnej do osiągnięcia pobożności, świętości i spokoju. Podobnie i chyba w takim gronie, jak podczas odwiedzin za jej życia, ale pełni bólu i żalu, chociaż w pogodzeniu się z wolą Bożą, złożyliśmy przed Majestatem Najwyższego Najświętszą Ofiarę za spokój duszy naszej ukochanej nad życie siostry Katarzyny Szymon, duszy wybranej przez Boga jako narzędzie dla ratowania dusz ludzkich. Po Mszy św. odmówiliśmy Anioł Pański za spoczywającą w Panu oraz Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Następnie dla ułatwienia spotkania wiernych z Katarzyną Szymon postanowiono znieść ją z piętra na parter do ganku i tak też zrobiono. Państwo Płonkowie, pani Marta i ja (nie pamiętam czy był ktoś więcej), znieśliśmy siostrę Katarzynę w prześcieradle i kocu do ganku i ułożyliśmy w trumnie.
A oto parę szczegółów - ja trzymałem ją za plecy i głowę. Ciało było zimne, ale wiotkie jak człowieka zemdlonego, paznokcie różowe, twarz bladoróżowa jak we śnie. Ogólnie ciało pachniało jakby żywicą, żadnych oznak śmierci, ja to czułem, widziałem, dotykałem, ponieważ ją niosłem i tak świadczę, bo one są prawdziwe.
Wyznaję jako kapłan, że trudno mi zliczyć, ile razy sprawowałem liturgię pogrzebu, bądź przy ilu asystowałem, ale czegoś podobnego dotąd nie widziałem ani nie słyszałem.
Pogrzeb odbył się 28 sierpnia 1986 roku, tj. w piąty dzień po śmierci. Choć był to nieprzyjemny, zimny i deszczowy dzień, przybyło wiele tysięcy ludzi z kraju i zagranicy, aby pożegnać swoją umiłowaną i drogą sercu osobę. Samych kapłanów było około 20 i sporo sióstr zakonnych. W dzień pogrzebu kilkakrotnie byłem przy trumnie siostry Katarzyny, żegnając się po raz ostatni z nią dotykałem rąk, były takie jak u nikogo z umarłych nie spotkałem, paznokcie nadal różowe, ręce zimne ale nadal wiotkie, luźne i bez żadnych objawów śmierci biologicznej. Żadnych nieprzyjemnych zapachów nie dało się odczuć, wręcz coś przeciwnego (choć już był 5 dzień po śmierci i wysoka temperatura). Dawne wielkie strupy zniknęły prawie zupełnie, pozostały tylko resztki, znaki po byłych ranach.
2. KSIĄDZ KUBASIAK RYSZARD - ul. Wężyka 6 - Kraków
Niniejszym oświadczam uroczyście, że w poczuciu zupełnego posłuszeństwa dla dekretów papieskich w sprawie wypadków (osób) cudownych poddaję całą treść niniejszego pisma wyrokom św. Kościoła Katolickiego, któremu zawsze i wszędzie chcę okazywać uległość i posłuszeństwo.
Oto moja opinia na temat Katarzyny Szymon.
Znajomość powyższej osoby datuje się od 1981 roku, gdy pełniłem funkcję wikariusza w parafii Chrystusa Króla w Leszczynach (dzielnica Bielska-Białej). Zanim osobiście poznałem Katarzynę, słyszałem wiele pozytywnych wypowiedzi na jej temat. Zapragnąłem więc osobiście - na początku trochę z ciekawości - poznać tę osobę.
Pierwszy raz byłem ze znajomymi z grupy modlitewnej z parafii, w której pracowałem. Zostałem przyjęty bardzo serdecznie, z dużą życzliwością. Byłem świadkiem ekstazy, w czasie której były również słowa skierowane do mnie. Były to słowa pochwały i pocieszenia (nie pamiętam przez kogo). Widok ran na dłoniach jak również zaschłej krwi na policzkach (łzy krwawe z oczu) i głowie wywarł na mnie duże wrażenie. Odebrałem to bardzo religijnie.
Później odwiedzałem Katarzynę mniej więcej co miesiąc, dwa -za każdym razem z jakąś grupą z parafii (młodzież, dorośli). Bardzo często w czasie odwiedzin widziałem krew w wyżej wymienionych miejscach. Jeden raz widziałem (bez możliwości złudzeń) wypływające krwawe łzy z oczu. Wielokrotnie byłem świadkiem wypływającej krwi z ran na dłoniach. Parę razy, gdy wraz z ludźmi modliłem się odmawiając różaniec (część bolesną) odczuwałem mocną woń (miły zapach). Nie mogła to być sugestia - jak sobie przypominam - wtedy, gdy sam chciałem odczuć ten zapach, wywołując niejako tę woń, to nie czułem nic. Dopiero, gdy skupiłem się na modlitwie, mogłem odczuć istnienie przepływającej woni. Podobne odczucia miały towarzyszące osoby.
W większości przypadków w czasie odwiedzin byłem świadkiem ekstaz. Treść ich, jak mi się wydaje, nie koliduje z nauką Kościoła. Główną myślą ekstaz przeważnie był apel o modlitwę i pokutę ? jako środki ratowania świata. Ukazywane były błędy i zło tego świata, potrzeba nawracania.
Godnym wspomnienia jest dzień w 1982 roku (dzień pożegnalny z grupą modlitewną), gdy po raz pierwszy odwiedziła mnie Katarzyna. Była ekstaza, w większości dotycząca mojej osoby. Treść jej nagrana jest na taśmie. Wiele mógłbym mówić na temat Katarzyny Szymon, która zapisała się w mojej pamięci bardzo pozytywnie i stała się ważnym ogniwem w mojej drodze kapłańskiej.
Są to moje bardzo skrótowe wspomnienia. Nie wyprzedzam ocen i opinii Kościoła Świętego pozostawiając Mu całkowitą ocenę życia Katarzyny.
3. KSIĄDZ zakonny - Katowice
Siostrę Katarzynę Szymon odwiedziłem w jej mieszkaniu w Kostuchnie 5-7 razy, już w czasie trwania mojej nauki w Seminarium Duchownym. Dwa razy byłem świadkiem ekstazy. Te spotkania były dla mnie ważne. Ceniłem je i nadal cenię, każde bowiem z nich było dla mnie szczególnym umocnieniem i w wierze i na drodze mojego powołania zakonnego.
Słowa siostry Katarzyny, m. in. ?Będziesz dobrym kapłanem" -miały wyjątkową moc i prawdziwie były oparciem zwłaszcza w chwilach trudnych. Odczuwam to w sposób wyraźny.
Chętnie przychodziłem do siostry Katarzyny, ponieważ spotykałem w niej osobę wielkiej wiary, tak głębokiej, jakiej nie spotyka się nawet w środowiskach powołanych specjalnie do jej pielęgnowania, a przy tym osobę szczególnej prostoty, pokory, świadomą swoich słabości i do końca heroicznie z nimi walczącą. Była głęboko zrównoważona i pełna Bożego Pokoju.
Taki Pokój, jak mi się wydaje można osiągnąć tylko częstym przystępowaniem do Sakramentów i po latach intensywnej, głębokiej modlitwy jednoczącej z Chrystusem. Była w moim odczuciu nieskazitelnie uczciwa, tak jak jest uczciwy każdy bardzo cierpiący człowiek. Była pełna oddania Kościołowi i pełna szacunku dla duchowieństwa, a równocześnie z matczyną miłością ubolewała nad złem, które doń się wkradło.
4. KAPŁAN zakonny o. Franciszek - Katowice
Katarzynę Szymon poznałem w grudniu 1979 roku w Katowicach, gdzie przebywałem przez pewien czas u swych znajomych. Poznałem ją przez pośrednictwo Teresy Malinowskiej, absolwentki KUL-u a obecnie siostry zakonnej Matki Bożej Miłosierdzia.
Przez pół roku do momentu spotkania z Katarzyną Szymon modliłem się do Pana Boga, abym mógł się z nią zobaczyć. Wówczas miałem skończone 33 lata i rok ten dla mnie był przełomowy. Otrzymałem Bożą Łaskę nawrócenia od grzesznego życia jakie dotychczas prowadziłem. Jechałem do Katowic w poczuciu własnej niegodności. Miałem bowiem spotkać się z niezwykłym człowiekiem, o którym tyle dobrego słyszałem. Spotkanie to na mnie wywarło ogromne wrażenie. Oprócz nas w pokoju, w którym była Katarzyna Szymon, było kilka osób przyjezdnych. Rozmawialiśmy na różne tematy, ale głównie były to sprawy Boże. Obserwowałem Siostrę Katarzynę - zdumiała mnie swym zachowaniem. Była niezwykle pogodna i uśmiechnięta, czasami milcząca. To myśmy mówili, a ona słuchała, jedynie czasami wyrażała swe spostrzeżenia. Dano mi do odczytania Orędzie Pana Jezusa i Matki Bożej - o współczesnym zagrożeniu człowieka przez szatana oraz o masonerii żydowskiej. Siostra Katarzyna potwierdziła jego autentyczność. Nastąpiła luźna rozmowa, wszystko to było zwyczajne, ale w pokoju, w którym przebywaliśmy odczuwało się niezwykły nastrój, który promieniował od siostry Katarzyny. Nie wiem jak długo to mogło trwać, ale w pewnej chwili siostra Katarzyna weszła w ekstazę - mówił Pan Jezus. Głos siostry Katarzyny zmienił swoją barwę, zmienił się także cały styl mówienia, pamiętam te słowa: ? ...Ja Jestem tym, który będzie was sądził.... Nogi mi się ugięły i padłem na kolana. Podobnie uczynili wszyscy w pokoju. Pan Jezus mówił o trwających cierpieniach, iż nadal jest przybijany gwoździami do krzyża - naszymi grzechami. Z wrażenia niewiele zapamiętałem poruszanych problemów. Pamiętam jednak, jak Pan Jezus zwrócił się do młodzieńca, który był z nami w pokoju ?aby poszedł za Nim i służył Mu wiernie ...?. Jak się okazało, to spotkanie spowodowało, że młody człowiek o imieniu Lucjan na drugi dzień zdecydował się wstąpić do klasztoru i obecnie jest przed święceniami diakonatu. Po Panu Jezusie w ekstazie przyszedł Ojciec Pio, który zwrócił się do nas przyjezdnych z Lublina z krótką nauką - na wskroś ewangeliczną. Zakończył radą, abyśmy naszą pielgrzymkę do Katowic ofiarowali w swoich intencjach, po czym nas pobłogosławił przez ręce Katarzyny Szymon.
Szczególny moment pamiętam, gdy poprosiliśmy siostrę Katarzynę, aby nam pobłogosławiła nasze różańce i medaliki. Otóż z ran Katarzyny Szymon wydobywały się zapachy wspaniałych róż, które zapełniały cały pokój i każdy z nas wówczas doświadczył tego zjawiska. Te kilka godzin, które wspólnie spędziliśmy z Katarzyną Szymon dla mnie były jakby jedną chwilą.
Rzeczą znamienną, o której chciałbym wspomnieć, była moja rozmowa z siostrą Katarzyną, która dotyczyła mojego dalszego życia. Co dalej począć, czy w tym nawróceniu moim mam założyć rodzinę, czy też wybrać inną drogę? Przyznaję się, że na tym etapie życia duchowego, skłaniałem się bardziej ku założeniu rodziny, aniżeli za szukaniem innych rozwiązań. Katarzyna Szymon krótko odpowiedziała - klasztor! Gdy to usłyszałem - pamiętam, że miotały mną różne uczucia, tzn. niedowierzanie, a także i sprzeciw spowodowany przekonaniem, w którym jakoby tracę coś z czego nie wolno mi zrezygnować. Poczucie to nikło wraz z częstotliwością spotkań z Katarzyną Szymon, na rzecz tego, co pierwotnie wypowiedziała. Siostra Katarzyna zapewniała mnie o pamięci w modlitwie.
W dniu 16 października 1981 roku złożyłem podanie o rozwiązanie stosunku o pracę, a w dniu 23 listopada 1981 roku miałem kolejne spotkanie z Katarzyną Szymon w Katowicach a wraz ze mną była koleżanka. Oboje po spotkaniu z Katarzyną Szymon decydujemy się służyć Panu Bogu w sposób doskonalszy - w zakonie.
W dniu 24 listopada 1981 roku wstąpiłem do zakonu 0.0. Dominikanów w Poznaniu, gdzie przez 10 miesięcy przebywałem w nowicjacie. Natomiast moja koleżanka wstąpiła do Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie i do chwili obecnej jest w zgromadzeniu. Jeśli chodzi o mnie, to nie powiodło mi się u Braci Kaznodziejów. Odczytałem to jako wolę Bożą, abym opuścił mury dominikańskie. W dniu 7 listopada moje pierwsze kroki skierowałem do Katarzyny Szymon, która w tym czasie przebywała w Łaziskach koło Wodzisławia. Ona wszystko wiedziała o mojej sytuacji, a nie trzeba było wiele mówić, umiała to bezbłędnie ocenić. Pamiętam, w tym dniu, oprócz mnie było jeszcze kilka osób. Przez Katarzynę Szymon mówił Ojciec Pio, który poruszył wiele bolesnych spraw Kościoła. W tym dniu otrzymałem przez siostrę Katarzynę wiele pocieszenia dla mej strapionej duszy.
Ilekroć byłem u Katarzyny Szymon, znajdowałem umocnienie, jakby nowy duch wstępował we mnie. Dawała mi wskazówki, aby zgodzić się z wolą Bożą, modlić się gorąco do Ducha Świętego i prosić Pana Jezusa i Matkę Najświętszą oraz dusze w czyśćcu, a wszystko się ułoży. Wkrótce potem otrzymałem łaskę wstąpienia do Zakonu św. Franciszka z siedzibą główną w Katowicach. Otrzymanie tej łaski Bożej zawdzięczam Katarzynie Szymon.
W czasie studiów w dniu 30 czerwca 1985 roku przełożeni wyrazili zgodę, abym odwiedził siostrę Katarzynę wraz z bratem Wojciechem. W tym czasie Katarzyna Szymon bardzo cierpiała, otrzymywała bolesne zastrzyki. Gdy weszliśmy do pokoju, w którym przebywała, Siostra Katarzyna spała. Nie chcieliśmy jej budzić, postanowiliśmy więc cicho się pomodlić. Byłem świadkiem nieoczekiwanego zjawiska. Otóż, gdy mieliśmy już zamiar opuścić pokój, siostra Katarzyna znalazła się w ekstazie, w której św. Dominik Guzman wygłosił nam naukę i wiele cennych rad - są one następujące:
1. Powinniśmy przyjmować Komunie św. w postaci klęczącej,
2. Mamy prowadzić codzienny rachunek sumienia, szczególnie zwracając
uwagę na to, co dobrego uczyniliśmy w danym dniu,
3. Mamy być posłuszni i kształcić się w gorliwości zakonnej,
4. Powinniśmy modlić się do Ducha Świętego, uciekać się do Matki Bożej
jako Wielkiej Orędowniczki,
5. Mamy dochować wierności w kapłaństwie, gdyż wielu kapłanów rezygnuje.
Po udzieleniu nam błogosławieństwa Katarzyna Szymon jakby dalej spała. Toteż chcieliśmy wyjść nie zauważeni, gdy tymczasem siostra Katarzyna obudziła się pełna radości, że nas zobaczyła - z zapytaniem: ?Dlaczego mnie nie obudziliście?" Wywiązała się serdeczna rozmowa, w której Katarzyna Szymon zapewniała nas o wspieraniu nas modlitwą, a gdy Jezus Chrystus zabierze ją z ziemi, to będzie nas wspierała z tamtej strony.
Katarzyna Szymon jest dla mnie niewątpliwym narzędziem Bożym, przez które Bóg do mnie przemówił, dzięki niej odnalazłem swoją drogę życia. Choć nieuczona, ale jakże pokorna, do niej odnoszą się słowa Chrystusa Pana, który mówi: ?Wysławiam Cię Ojcze, Panie Nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom? (Mt. 11.25).
Katarzyna Szymon zachęciła mnie do większej miłości Kościoła i kapłanów, modlitwy różańcowej, sakramentów oraz do miłości Boga i bliźniego.
5. OJCIEC WIĘCKOWSKI MARIAN Oblat - Katowice
Pani Katarzyna Szymon. Co ja o niej mogę powiedzieć? Niewiele. Poznałem ją za pośrednictwem pana Stanisława Płonki zamieszkałego w Katowicach. W tym czasie byłem wikarym w Katowicach na Koszutce. Nie wiem dokładnie, ale mniej więcej koniec roku 1978 lub 1979 - zawiózł mnie pan Płonka do Pani Katarzyny do Kostuchny.
Jak to się stało?
Przedtem jej nie znałem, ani o niej nie słyszałem. Po prostu jakiś czas przedtem była pielgrzymka z Katowic - Koszutka do Kodnia, zorganizowana przez Ojca Proboszcza Kopa. Na pielgrzymce oprócz mnie i innych ludzi był też pan Płonka - pochodzący z naszej parafii. W czasie pielgrzymki opowiadał dużo o Katarzynie i jeszcze o jakimś Panu? (ze Śląska). Zaciekawiła mnie postać pani Katarzyny. Przy okazji poznałem pana Płonkę, dowiedziałem się gdzie mieszka, ale i również pytałem o panią Katarzynę. Pytać za dużo nie musiałem, gdyż pan Płonka mówił tyle i aż tyle, że człowiek mógł tylko słuchać. Przypuszczałem również, że dla wielu postać Katarzynki była znana - ja słyszałem po raz pierwszy. Rozmawiałem z nimi osobiście w czasie pielgrzymki, a nawet zaproponowałem mu, by mnie z nią zapoznał Nigdy nie słyszałem, ani nie miałem okazji widzieć człowieka, który ma stygmaty, stąd moja ciekawość poznania. Obiecał, że przyjdzie do mnie któregoś dnia na probostwo i mnie zawiezie do pani Katarzyny. Tak też się stało. Pan Płonka zaproponował mi wyjazd do pani Katarzyny. W drodze cały czas pan Płonka mówił o pani Katarzynie a ja tylko słuchałem.
Moje pierwsze wrażenie?
Kostuchna. Domek piętrowy - bliźniak. Na pierwszym piętrze w pokoiku przyozdobionym różnymi obrazami i obrazkami oraz figurkami, na tapczanie czy wersalce siedzi starsza pani po siedemdziesiątce. Ubrana po Śląsku - strój domowy. Ilu ludzi było w tej chwili - nie wiem, ktoś był, ale nie dużo. Mieszkała u pani Marty (osoba mi również przedtem nieznana). Pani Marta również wiele wiedziała o pani Katarzynie, co mogłem zauważyć z czasem mej obecności. Pan Płonka przedstawił mnie, że jestem księdzem z Katowic - Oblatem, itd.
Pani Katarzyna chętnie mnie przyjęła, chętnie rozmawiała, opowiadając o sobie i o swoich przeżyciach. Początkowo musiałem się przyzwyczaić do mowy, (gwary) by zrozumieć co mówiła. Mówiła też o stygmatach, które ma i kiedy je otrzymała (widzieć widziałem tylko na rękach). W czasie rozmowy z nią często wtrącali swoje zdanie pan Płonka i pani Marta. Pani Katarzyna w niczym się nie wyróżniająca, skromna, prosta kobiecina śląska. Owszem, nieraz się żaliła, że jej wiele krzywdy wyrządzono, ale bez żadnej złośliwości.
Moje pierwsze wrażenie pozytywne i takie pozostało do końca - jako osoby. Jeżeli chodzi o stygmaty - zostawiam to lekarzom i tym, którzy się na tym znają. W jedno tylko nie wierzę, by sama sobie to robiła, jak długo można by? Od tego momentu przyjeżdżałem dosyć często, początkowo by być, później z Komunią Świętą - poproszono mnie o to. Dlaczego? Dlatego, że proboszcz nie był najlepiej nastawiony do pani Katarzyny, miał swoje ale. Jeździłem z Komunią św. z Katowic - przywoził mnie pan Płonka, ale i nieraz pan Kramarczyk
- taksówkarz, który ją później poznał, częściowo za moim pośrednictwem. Przyjeżdżał też z Komunią św. Ojciec Gazela, też z Katowic - Koszutki, gdy ja nie mogłem lub nie chciałem. Uważałem, że trzeba dać okazję i innym. Nigdy też nikogo nie namawiałem, by pojechał lub nie przekonywałem, by wierzył. Jak chcesz - jedź i zobacz i daj swoją opinię. Nie dyskutowałem na ten temat -jeśli chcesz to sam się przekonaj -jak i co. Któregoś dnia pojechał Ojciec Gazela - zapalił się, ale po roku odszedł z Katowic i przypuszczam, że on potem nigdy nie był u pani Katarzyny.
Pani Katarzyna często bywała w ekstazie - przez nią przemawiali różni święci, ale i również Pan Jezus i Matka Najświętsza. Przy pierwszym spotkaniu ekstazy nie było, dopiero po następnych wizytach były ekstazy
Jak to wyglądało? Pani Katarzyna rozmawiała lub modliła się z innymi i nagle się wyłączała - zapatrzona w jakieś miejsce zaczęła przemawiać. Mówiła o kapłanach, upominała o przyjmowaniu Komunii świętej na klęcząco - nie stojąco. Trzy godziny przedtem nie jeść, o poprawie życia ludzi, gdyż w przeciwnym razie ludzie zostaną ukarani itd. Nie zauważyłem nic, co by było podpadające i niezgodne z nauką Kościoła, tak mi się wydawało - nie studiowałem wypowiedzi. Gdy chodzi o ekstazy, to nie byłem świadkiem wielu - ile ich było, dziś nie wiem. Czy mówiła coś o mnie lub do mnie? Tak. Przede wszystkim, gdy chodziło o budowę nowego kościoła we Frydku. Że ja mam budować. Mówiła więcej razy - jeden raz gdy byłem z nimi tj. panią Katarzyną, z panią Martą i z panem Płonką we Frydku (zimą). Nie wiedziałem jak to wykonać i do dziś nie wiem jak mogłem to zrobić. Przeszkoda - miejsce - na terenie diecezji katowickiej - a więc musiałaby być zgoda Księdza Biskupa Bednorza. Z nim rozmawiała pani Katarzyna przy pani Marcie i panu Płonce - wspominali moją osobę, ale z jego strony nie było reakcji. Mnie nie wypadało wspominać, mówić, bo powiedziałby - a co ciebie to obchodzi lub jeszcze gorzej. Tym bardziej, że jego zdanie o pani Katarzynie początkowo było nie najlepsze, a potem się zmienił, ale nigdy - przypuszczam - nie był całkiem za, stał raczej z boku. Moja sprawa była tym bardziej niemożliwa, gdy zostałem w 1982 roku przeniesiony do Wrocławia, a potem w 1983 roku na Święty Krzyż. Przyjeżdżałem do pani Katarzyny mało - dwa, trzy razy w roku. Daleko. Brak okazji. Także nie miałem okazji być przy niej tuż przed śmiercią. Nie dowiedziałem się też zdania - opinii jej na temat Frydku i mojej osoby z tym związanej. Kościół zaczęto budować. Biskup posłał księdza jeszcze za jej życia.
A teraz kilka słów związanych z jej śmiercią i pogrzebem. W tym roku z moimi wakacjami nie było najlepiej. Przypuszczałem, że jak tylko będę miał wolny czas, to odwiedzę panią Katarzynę. Później dowiedziałem się o wyjeździe pani Katarzyny do Łazisk. W sierpniu wyjechałem na kilka dni do rodziców. Wróciłem 25 sierpnia, był już list od pana Ożóga - mała wzmianka ?proszę się pomodlić, pani Katarzyna jest ciężko chora". Po południu otrzymałem telegram, że pani Katarzyna zmarła.
Na pogrzeb pojechałem. Zabrali mnie znajomi z Huty Szklanej. Pogoda brzydka, prawie cały czas padał deszcz. Będąc w domu zauważyłem, że z rąk owe stygmaty jakby goiły się. Po odpadnięciu strupa ciało było trochę inne, tak jak to zwykle bywa gdy ktoś ma jakiś strup i zacznie się goić. Ludzi było bardzo dużo, mimo złej pogody. Do Kościoła weszli wszyscy ludzie. Po pogrzebie i obiedzie wracałem do swego miejsca zamieszkania.
6. OJCIEC TYMOTEUSZ - Z.P. - Brdów
Katarzynę Szymon - stygmatyczkę i mistyczkę polską, która miała charyzmat cierpienia i czytania ludzkich sumień, spotykałem w okresie od 18 września 1983 roku do 9 sierpnia 1986 roku. Budowałem się jej postawą i cnotami: pokorą, roztropnością, miłością, miłosierdziem względem ludzi odwiedzających Katarzynę, a zwłaszcza grzeszników i dusz w czyśćcu cierpiących, za których się zawsze modliła na Różańcu św., Koronkach i rozważaniu Męki Pana Jezusa w Drodze Krzyżowej, (którą miała nad łóżkiem). W mówieniu była bardzo powściągliwa, o sobie nic nie mówiła, a gdy ją zapytał kapłan o sprawy jej życia odpowiadała roztropnie, krótko i bardzo pokornie. Mówiła, że jest tylko służebnicą nieużyteczną Pana Jezusa, cierpiącego bardzo, dobrego i miłosiernego i Matki Najświętszej.
Pierwszy raz odwiedziłem Katarzynę Szymon zamieszkałą w Kostuchnie koło Katowic w piątek dnia 18 listopada 1983 roku o godzinie 15-tej. W tym czasie stygmaty krwawiły i była ekstaza, w której przemawiał Pan Jezus. Gdy Katarzyna Szymon była zdrowa często pielgrzymowała do Sanktuarium Matki Najświętszej.
Dnia 8 lipca 1984 roku w niedzielę przyjechała na odpust do Żarek ku czci Matki Bożej Patronki Rodzin. Uczestniczyła w sumie odpustowej o 12-tej, a potem było spotkanie z ojcem, braćmi i siostrami w Leśniowie.
Katarzyna Szymon pierwszy raz przyjechała do Sanktuarium Matki Bożej Zwycięskiej spod Grunwaldu w Brdowie w piątek dnia 24 sierpnia 1984 roku o 11-tej. W kościele serdecznie się modliła, a w sali miała ekstazę. W ekstazie przemówiła Matka Boża.
Na dwa tygodnie przed swoją śmiercią również Katarzyna przyjechała do Brdowa jako pielgrzym dnia 8 sierpnia 1986 roku, aby pokłonić się Matce Bożej z okazji jubileuszu 350-lecia sprowadzenia tego cudownego obrazu Matki Bożej do Brdowa jako daru króla Władysława Warneńczyka syna Władysława Jagiełły. Na drugi dzień 9 sierpnia 1986 roku w sobotę o 12 15 po odmówieniu Anioł Pański odjechała z Brdowa do Lichenia Starego.
W połowie lipca 1986 roku podczas ekstazy Katarzyny Matka Boża powiedziała: dla poprawy zdrowia Katarzyny niech kapłani odprawią u chorej Katarzyny Msze św. przynajmniej dwa razy w tygodniu, a w pozostałe dni przynosili jej Komunię świętą?. Msze św. i Komunie św. bardzo ją wzmocniły i dodawały siły w cierpieniach i zdrowie ciała.
Gdy w lipcu 1985 roku Katarzyna była bardzo ciężko chora to po odprawieniu u niej pięciu Mszy św. odzyskała siły i zdrowie na ciele. Najwięcej cierpień duchowych i fizycznych zadawali Katarzynie odwiedzający ją źli ludzie. Źli moralnie ludzie oddziaływali na Katarzynę bardzo osłabiająco i wyczerpująco. W czasie badań lekarskich specjaliści od oczu stwierdzili, że Katarzyna ma wewnątrz oczu krzyżyki. Profesor medycyny, Pan Kokot powiedział: ?Pani swoich oczu nie ma?. Katarzynka odpowiedziała: ?To, Panie doktorze, czyje mam oczy?? ?Pani swoich oczu nie ma, bo w nich same krzyżyki. Pani ich nie widzi, a my ich widzimy przy pomocy szkieł powiększających" (wg wypowiedzi z taśmy magnetofonowej). Innym razem Katarzyna Szymon opowiedziała, gdy pracowała za młodu w Pszczynie: ?Szłam pewnego dnia do kościoła na Mszę św. W drodze dołączył się pewien młodzieniec do mnie i daje mi bardzo dużo pieniędzy. Mówi on do mnie, jesteś biedną dziewczyną, to ci się przyda, ale czy byś chciała zostać moją żoną? Odpowiedziałam jemu: Cała należę już od dawna do Pana Jezusa i Matki Bożej i pieniędzy twoich nie potrzebuję i tak razem doszliśmy do kościoła. Pyta mnie, w którym miejscu będziesz się modliła w kościele? Odpowiedziałam, że blisko ołtarza. On powiedział: ja będę pod chórem, w przedsionku, gdzie wchodzi się do kościoła. Przed samymi drzwiami kościoła ten młodzieniec silnie uderzył nogą o posadzkę przed kościołem aż posypały się duże iskry i w tym momencie młodzieniec raptownie zniknął (opis z taśmy magnetofonowej). Był to szatan?.
Po okresie tej znajomości mogę jednoznacznie stwierdzić, że jest rzeczą niemożliwą, aby Katarzyna Szymon te stygmaty fałszowała, drapała, nakłuwała szpilkami, itp.
7. KSIĄDZ POMIOTŁO ANDRZEJ - Nowe Miasteczko
Wielokrotnie słuchałem opowieści o polskiej stygmatyczce Katarzynie Szymon z ust mojej sąsiadki Marii Kuszka, która w miarę regularnie gościła w jej domu. Te opowieści wydawały mi się nieprawdopodobne. Zawarte w nich treści przekraczały możliwości ludzkiego poznania i wychodziły poza ramy naukowej interpretacji. Podchodząc trochę sceptycznie do problemu uważałem że jest to tylko ?babskie gadanie". Każdorazowa propozycja moich odwiedzin u p. Katarzyny spotykała się z odmową ze strony mojej sąsiadki, która na różne sposoby próbowała opóźnić te odwiedziny. Nie bardzo rozumiałem dlaczego tak się dzieje, byłem nawet skłonny twierdzić, że wynika to z pewnej tajemniczości, czy wręcz nawet zamkniętego grona, któremu było dane uczestniczyć w spotkaniach z Katarzyną Szymon. Być może wtedy nie byłem jeszcze dojrzały, by zrozumieć to wszystko co towarzyszyło tym dziwnym -jak mi się wydawało - spotkaniom. Pani Katarzyna zmieniła miejsce zamieszkania z wiadomych względów i to zadecydowało, że mimo moich chęci nie było mi dane odwiedzić tej, o której dużo już wiedziałem. Te moje pragnienia jednak spełniły się. Był to któryś piątek miesiąca września 1975 roku - dokładnej daty nie pamiętam. Dwa dni przed wyjazdem zjawiła się w naszym domu pani Maria i zaproponowała wyjazd do Katarzyny Szymon. Była to dla nas wspaniała wiadomość. To co dotychczas było tylko w sferze opowieści mogło stać się realne. Pani Katarzyna mieszkała wówczas w małym pokoiku na poddaszu w miejscowości Pszczyna w województwie katowickim. Dom znajdował się obok dawnego dworca PKS. W godzinach porannych wraz z moją mamą i p. Marią zjawiliśmy się przed drzwiami mieszkania Katarzyny. Tam zastaliśmy dwie panie - jak się później okazało - przybyłe z Poznania, które od kilku godzin czekały na spotkanie z Katarzyną. Zanim zdążyliśmy zapukać drzwi te same się otworzyły i na progu ukazała się starsza pani. Jak się później okazało była to ówczesna opiekunka Katarzyny Szymon. Owa pani oznajmiła, że Katarzyna prosi tylko tę matkę z przyszłym kapłanem i Marię. Chciały również wejść przybyłe przed nami kobiety, ale nie zostały wpuszczone do mieszkania. Po wejściu do pokoiku wzrok mój utkwił na wspaniałym, domowym ołtarzyku, ustawionym obok łóżka. W łóżku leżała starsza kobieta z krwawiącymi ranami na obu dłoniach. Zanim mi ją przedstawiono wiedziałem, że jest to Katarzyna Szymon. Była to kobieta niczym nie różniąca się od wielu kobiet w tym wieku. To była moja powierzchowna opinia. Była wspólna herbata i ciasto, lecz rozmowa z Katarzyną dała mi możliwość poznania jej wielkiej i nieprzeciętnej osobowości. Była prostą w swym sposobie bycia, a jednocześnie ujmując była ubogą, a jednocześnie ubogacającym źródłem bogactwa duchowego. W czasie rozmowy była bardzo skromna i refleksyjna, daleka od pychy, czy zarozumiałości, a jednocześnie serdeczna i otwarta na ludzi, którzy do niej przychodzą. Po tej rozmowie poprosiła swoją opiekunkę, aby poprosiła stojące za drzwiami osoby, które również poczęstowano herbatą i ciastem. Katarzyna prowadziła rozmowę z przybyłymi kobietami w klimacie jakby od dawna je znała. Jak się okazało jedna z kobiet, gdzieś okrężną drogą dowiedziała się o istnieniu Katarzyny i przyjechała z Poznania, aby prosić o nawrócenie jej syna. Wraz z nią przyjechała jej córka. Rozmawialiśmy przez dłuższy czas. W tym spotkaniu wyczuwało się klimat rodzinnego ciepła mimo, że wszyscy zebrani przyjechali z różnych części Polski. Katarzyna opowiadała nam o swoich przeżyciach i doznaniach związanych z otrzymaniem ran. Niebawem nastąpił kulminacyjny punkt naszego niecodziennego - jak mi się wydaje - spotkania. Katarzyna znieruchomiała w dziwnym dla mnie - zachwycie. Na jej twarzy pojawił się nieopisany spokój, pokrótce oblicze jej okryła radość. Zaczęła coś mówić, nie bardzo rozumiałem co się dzieje. Wszyscy zgromadzeni upadli na kolana. Ktoś powiedział ?Katarzyna jest w ekstazie". Po chwili zrozumiałem, że Katarzyna, a właśnie jej ciało stało się narzędziem. Mówiąca przez nią osoba przedstawiła się, że jest Matką Bożą. Mówiła o potrzebie nieustannej modlitwy i ciągłego nawracania się świata. Prosiła, aby zatrzymać falę grzechów obrażającą Jej Syna. Zwróciła również uwagę na szczególne posłannictwo i wybraństwo Katarzyny Szymon. Przedziwna i jakże intensywna woń fiołków wypełniała pokoik w czasie kiedy przemawiała Matka Boża. W swej wypowiedzi skierowała również słowo do mnie stwierdzając: ?ty młody człowieku, który podejmujesz trudy kapłańskiej posługi musisz się wiele modlić, odmawiając Różaniec, bo twoja droga nie będzie wcale taka prosta". Być może te słowa inaczej brzmiały, lecz sens pozostał ten sam, trudno dzisiaj po dwunastu latach dokładnie przekazać te słowa. Po Matce Bożej przez usta Katarzyny przemawiał Jezus Chrystus, ukazujący ogrom Swego miłosierdzia, którym chce obdarzyć ludzkość, a następnie wszystkim zebranym udzielił błogosławieństwa. Ten stan uniesienia Katarzyny trwał około 2,5 godziny.
Co każdy przeżywał zostanie jego tajemnicą, chociaż cząstkę tych doznań można było zaobserwować na obliczach świadków tego wydarzenia w czasie wspólnie odmawianej modlitwy różańcowej.
W godzinach popołudniowych wraz z uczestniczącymi w odwiedzinach Katarzyny osobami pojechałem do odległej o parę kilometrów od Pszczyny, wioski Frydek, gdzie w dzieciństwie u jednego z gospodarzy pracowała Katarzyna. Tamże któregoś dnia, kiedy była w polu, objawiła się jej Matka Boża. Ten fakt chciano uwiecznić fundując wspaniałą figurę przedstawiającą Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku. Z wiadomych powodów figura ta jednak nigdy nie stanęła na pierwotnie planowanym miejscu. Umieszczono ją w jednym z pokoi ?owych gospodarzy" urządzając tam kaplicę. W tejże kaplicy odmówiliśmy wspólnie trzy części Różańca św. Katarzyna z powodu wielkich cierpień nie mogła wraz z nami uczestniczyć w tym nawiedzeniu Kaplicy we Frydku, lecz obiecała nam, że duchowo będzie obecna z nami. Dlaczego podaję ten szczegół? Otóż w czasie naszej modlitwy poczuliśmy ten znajomy zapach fiołków - równie intensywny
- jak wówczas, gdy przemawiała Matka Boża. Obecna z nami opiekunka Katarzyny stwierdziła: ?Katarzynka jest z nami". Po powrocie do Pszczyny, Katarzyna zapytała o to czy faktycznie była z nami
- uśmiechnęła się i pokiwała głową twierdząco.
Tak minęło pierwsze, jakże obfitujące w przeżycia spotkanie z Katarzyną Szymon. Wracając do Katowic dzieliliśmy się wrażeniami i trudno nam było znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, które nas nurtowały po tym spotkaniu. Na kolejne spotkanie z Katarzyną Szymon musiałem dosyć długo czekać. Mijały lata a ja nie mogłem znaleźć czasu, by znów przeżyć takie spotkanie. Mimo zaproszenia na spotkanie w Wielki Piątek 1976 roku, nie pojechałem z racji pełnienia funkcji liturgicznych w czasie obrzędów paschalnych w mojej rodzinnej parafii. Zaznaczyć muszę, że byłem już wówczas alumnem I roku Wyższego Seminarium Duchownego. Zawsze coś stało na przeszkodzie, gdy chciałem odwiedzić Katarzynę. Z biegiem czasu trochę zapomniałem o niej. Czasem docierały do mnie różne wieści o Katarzynie, którymi zajmę się trochę później. Nie mogłem odwiedzić Katarzyny, więc ona odwiedziła mnie. Stało się to na dzień przed moją prymicyjną Mszą św. Była to sobota 5 czerwca 1982 roku, kiedy dowiedziałem się rano, że po południu tegoż dnia będę miał miłego gościa. Tym miłym gościem była Katarzyna Szymon, która wraz ze swoją opiekunką zjawiła się w naszym domu. Wówczas zapanowała wielka radość ... Wspominaliśmy nasze pierwsze spotkanie, mówiliśmy o wielu sprawach i mówiąc szczerze spodziewałem się, że Katarzyna będzie robiła mi wyrzuty, że przez tyle lat jej nie odwiedzałem, lecz nic takiego nie nastąpiło. Wręcz odwrotnie. Katarzyna dawała mi dowody szeroko pojętej wyrozumiałości. Sprawiała wrażenie jakby czynnie uczestniczyła w moim życiu, jakby na bieżąco śledziła moje poczynania przez cały okres jaki upłynął od naszego pierwszego spotkania. W tym spotkaniu - nazwijmy go przedprymicyjnym - uczestniczyli moi rodzice, rodzeństwo, p. Maria i jeszcze dwie sąsiadki, które niegdyś słyszały o Katarzynie i szukały taniej sensacji. Przybyły, by ze zwykłej ciekawości szukać potwierdzenia tego wszystkiego o czym wcześniej się dowiedziały. Czekały kiedy Katarzyna wpadnie w zachwyt - tak jakby to miało się stać na zawołanie. Kiedy jednak ich oczekiwania nie spełniły się, oburzone opuściły nasze mieszkanie, nie ukrywając ironicznych uśmiechów. Niebawem Katarzyna znieruchomiała i trwała tak jak przy pierwszym spotkaniu. Przez jej usta płynęły słowa Matki Bożej, która mówiła tym razem o wielkiej odpowiedzialności kapłanów Jej Syna. Dodała później, że wcześniej chciała się do nas odezwać, ale obecność osób niegodnych sprawiła, że dopiero teraz do nas mówi. Słowom Matki Bożej towarzyszyła ta cudowna woń fiołków. Później przemawiał Chrystus zwracając uwagę na potrzebę nieustannej modlitwy za kapłanów, a zwłaszcza za tych, którzy zagubili istotę swojego kapłaństwa. Przemawiał również Ojciec Pio.
Zaznaczam, że nie cytuję dosłownie słów Matki Bożej i Chrystusa. Ich wypowiedzi po prostu w dosłownym brzmieniu nie pamiętam. Kiedy Katarzyna ocknęła się, nie wiedziała co się stało. Nasze spotkanie zbliżało się do końca, wówczas Katarzyna poprosiła mnie abym udzielił jej Prymicyjnego błogosławieństwa, co uczyniłem wręczając jej pamiątkowy obrazek. Bardzo gorąco pragnąłem, aby uczestniczyła w mojej radości i pozostała na uroczystościach prymicyjnych, ale ważny wyjazd przeszkodził jej w tym uczestnictwie.
Nasze trzecie spotkanie miało miejsce w sierpniu 1986 roku w Kostuchnie, ale Katarzyna Szymon już nie żyła. Było to spotkanie z jej doczesnymi szczątkami, ale jednocześnie spotkanie utwierdzające naszą nadzieję, że Katarzyna pozostawiła nam zadanie, które musimy doprowadzić do końca, bez oglądania się wstecz i na drugich, mimo, że nie przyjdzie to nam łatwo.
REFLEKSJE MOICH BLISKICH PO SPOTKANIU Z KATARZYNĄ SZYMON
Jak wcześniej wspomniałem mój kontakt z Katarzyną Szymon urwał się na siedem lat. Jednak nie zerwała kontaktu z Katarzyną moja siostra, mama, siostrzeniec. Ilekroć wracali od Katarzyny zasypywali mnie różnymi wiadomościami i dzielili się swoimi przeżyciami. Trudno mi operować konkretami, dokładnymi datami, więc ograniczę się do umieszczenia wydarzeń w przedziale czasowym od 1975 -l 982 roku.
Ich spotkania z Katarzyną odbywały się w podobnym klimacie jaki opisałem trochę wcześniej. Różniły się tylko tym, że nie było tam mnie, a ponadto rozmowy z Katarzyną dotyczyły wyłącznie osób, które tam przebywały. Po jednej z takich wizyt mama opowiadała mi jak chciała otrzeć krew z ran Katarzyny, by mieć ją na pamiątkę. Kiedy jeszcze wyjeżdżała mama z domu przygotowała sobie tamponik, który zamierzała ze sobą zabrać. Niestety tamponik pozostał w domu, o czym moja mama nie wiedziała. Po dotarciu na miejsce chciała zrealizować swoje postanowienie, lecz ubiegła ją Katarzyna stwierdzając, że moja mama chciała zabrać na pamiątkę jej krew, lecz niestety zapomniała tamponiku, który pozostał na stole obok wazonu. Te słowa sprawdziły się, kiedy mama wróciła do domu. Rzeczywiście tampon leżał na stole obok wazonu. Katarzyna ofiarowała mamie tampon ze swoją krwią, który przez wiele lat był pieczołowicie przechowywany i wydawał przedziwną woń, która przypominała zapach, o którym pisałem wcześniej dzieląc się wrażeniami ze spotkań z Katarzyną.
Było to po kolejnym spotkaniu mojej mamy u Katarzyny Szymon. Mama wyjeżdżając do Pszczyny na spotkanie przeżywała swoisty niepokój. W naszym domu na szczególnym miejscu stał zabytkowy, bo liczący już ponad sto lat krzyż pod szklanym kloszem. Każdy z nas, to znaczy rodzeństwo i ja pragnęliśmy być jego właścicielami, lecz krzyż był jeden, a nas była czwórka. Moja mama jest kobietą delikatną, a zarazem sprawiedliwą. Nie chciała urazić żadnego z nas, tym bardziej, że traktowała nas jednakowo, kochając nas tą samą miłością. Jej wątpliwości rozwiała wizyta u Katarzyny. Z jej ust usłyszała słowa : ?Matko, ten krzyż, który jest w twoim domu przekaż temu, który jest najbliżej ołtarza". Zaznaczyć muszę, że jeszcze nie byłem kapłanem. Dzisiaj patrząc na to wydarzenie, a raczej na te słowa z perspektywy minionego czasu rodzi się pytanie: czy Katarzyna już wówczas wiedziała, że z tego jeszcze alumna bez sutanny wyrośnie kapłan? Na to pytanie nigdy nie znalazłem odpowiedzi, chociaż to pytanie postawiłem wprost Katarzynie w przeddzień mojej prymicyjnej Mszy św. Katarzyna w odpowiedzi na moje pytanie uśmiechnęła się dobrodusznie i już nie czekałem na słowną odpowiedź.
... Wielokrotnie naszym rozmowom na temat wspaniałych spotkań z Katarzyną Szymon przysłuchiwała się moja siostra wraz ze swoim kilkunastoletnim wówczas synem. Te opowieści przyjmowała z pewnym sceptycyzmem. Większe zainteresowanie tymi wydarzeniami wykazywał jej syn, który w dzieciństwie, w czasie zabawy stracił jedno oko. Ten fakt pozostawił w jego psychice uraz. Stronił od swoich rówieśników, a wybierał sobie towarzystwo ludzi dorosłych. Ten stan napawał jego rodziców niepokojem. Zawsze pragnął pojechać do Katarzyny znając jej osobowość i szczególne jej walory z naszych opowiadań. Któregoś dnia wraz z moją mamą, siostrą i p. Marią udali się z wizytą do Katarzyny. To spotkanie nie pozostało bez echa. Chłopiec przyjechał jakby odmieniony. Wyzbył się kompleksów co napawało radością jego rodziców i nas. Zwierzając mi się mówił z wielkim entuzjazmem o tym co przeżył u Katarzyny, jak mu ukazała potęgę modlitwy i wartość wewnętrznej przemiany. Chłopiec odtąd zaczął się regularnie modlić i coraz częściej zaczął uczęszczać do kościoła. Podobną przemianę zauważyłem u mojej siostry...
... Wydarzenie to miało miejsce w czasie letnich wakacji. Moja siostra wraz z swoim synem - o którym pisałem wyżej - udała się na zasłużony urlop do odległej o 350 km od miejsca stałego zamieszkania - Katowic, wioski Górno leżącej w województwie rzeszowskim. Którejś letniej nocy chłopiec przebudził się i był dziwnie niespokojny. Fakt ten obudził moją siostrę. Zapytany przez matkę co się dzieje? odpowiedział: ?Mamo czy ty nic nie widzisz? Przecież tam siedzi pani Kasia i grozi mi palcem bo się dzisiaj nie modliłem". Chłopiec wstał i zaczął się żarliwie modlić ..
Osoba Katarzyny Szymon zawsze fascynowała, była i zawsze pozostanie dla mnie niecodzienną tajemnicą. Zdaję sobie sprawę z tego, że ta moja relacja o niej jest nieudolną rekonstrukcją tego co sam przeżyłem i czego doświadczyli moi bliscy.
Nie mogłem milczeć na temat tej, której tak wiele zawdzięczam. Utwierdził mnie w tym przekonaniu mój przyjaciel ks. Jan Czekaj, z jego to inspiracji podjąłem się napisać te wspomnienia.
Nie szukałem w nich taniej sensacji, czy nadmiernej gloryfikacji
Katarzyny Szymon, ale przedstawiłem tego czego sam doświadczyłem w
spotkaniach z nią i czego doświadczyli moi bliscy. Niech te wspomnienia będą swoistym świadectwem dawanym o tej, której powierzono tak wielką i wspaniałą misję.
źródło:
http://katarzynaszymon.pl/Webserver/W/W ... p?navn=pol