Forum DDN+. Duch, Dusza i Serce znajdą tu Natchnienia, świadectwa i pomoc.
https://www.drogowskazydonieba.com/

CIERPIENIE - BLASZANA MISKA
https://www.drogowskazydonieba.com/viewtopic.php?t=50342
Strona 1 z 1

Autor:  Admin_DDN [ 21 sty 2015, o 13:34 ]
Tytuł:  CIERPIENIE - BLASZANA MISKA

CIERPIENIE - BLASZANA MISKA

Łukowata brama przypominająca lubelski barok, cienistym łukiem prowadziła na równie mroczne podwórze, na którym obok szeregu rozwalonych komórek, rzucał się w oczy przepełniony śmietnik, całodobowe siedlisko szczurów i kotów, które mimo wrodzonej wrogości żyły tu dostatnio i przyjaźnie, nie wchodząc sobie niepotrzebnie w drogę.
Pozbawione płatów tynku ściany, odkrywały przed światem paloną czerwień cegły i wyglądały jak poparzone plecy murowanego olbrzyma, nękanego przez odwiecznych sprzymierzeńców, jakimi są wiatr, deszcz i czas.
Poczerniałe framugi okien, wraz z kawałkami blachy zwisającej z parapetów, dodawały ścianom wrażenia przygnębienia, dopełniając ogólnego obrazu typowego opuszczenia.
Dzień dobry, pani Krystyno! - wołam z daleka do kobiety wyłaniającej się jak widmo z mrocznego śmietnika.
A, dzień dobry - uśmiecha się na mój widok, trochę speszona kobieta.
Co nowego słychać w tym eleganckim świecie? - pytam przekornie i częstuję przygotowanym specjalnie dla niej papierosem.
A co też może być słychać u takiej szmaciarzy, jak ja.
Jak pan widzi, grzebię, szukam...
Ludzie dzisiaj wyrzucają do śmieci różne rzeczy.
Czasami można wybrać coś, co może się jeszcze przydać, jak nie dla siebie to dla innych - mówi pani Krystyna, nie przestając szperać w foliowych workach.
Niech pani przerwie tę ciężką pracę i siada na chwilę, zapalimy i pogadamy troszeczkę.
Dzisiaj wyjątkowo nie muszę się spieszyć.
Kobieta siada okrakiem na przewróconym pojemniku na śmieci, wycierając brudne ręce o starą marynarkę, znalezioną zapewne na jakimś wysypisku.
Nie może pani znaleźć sobie lepszego zajęcia?
Ciągle pani szuka i szuka...
Lepszego zajęcia? - powtarza moje słowa uśmiechając się szeroko.
Pan jak zwykle chce mnie namawiać do uczciwej pracy.
A przecież to uczciwe zajęcie.
Ja nie kradnę.
Biorę to, co ludzie wyrzucają, bo nie jest im już potrzebne.
Na tym można co nie co zarobić, i to bez podatku - dorzuca z typowym dla siebie zadowoleniem, pokazując w szerokim uśmiechu czarne popsute zęby.
O, Marlboro - dawno takich nie paliłam - westchnęła jakby z żalem.
Ostatni raz jakem jeszcze pracowała w hotelu Victoria.
To były dobre czasy.
Z jednego sprzątania przynosiłam ich tyle, że stary - świeć panie nad jego duszą- jeszcze do roboty kolegom wynosił.
Wzdychając do dawnych dobrych czasów, które dane było jej przeżyć, zaciąga się głęboko dymem z papierosa, a oczy zachodzą jej mgiełka na wspomnienie tych dobrych dni.
No niech pan patrzy, jeszcze tę pokrakę samochód potrąci - wskazuje ręka na ulicę.
Już chyba nas dojrzała.
Znowu będzie nagabywała pana o pieniądze na mleko dla Sylwka.
To biedna kobieta - odpowiadam, patrząc jak wymachuje blaszaną miską, zmuszając kierowców do zatrzymania.
Madejowa!
Chodźcie no tutaj - Pani Krystyna poczęła ją przywoływać, zachęcona moim współczuciem.
No chodź, głupia, to nie policja, nie bój się!
Wynędzniała kobieta, ostrożnie, jakby z niedowierzaniem, podeszła do śmietnika i siadła na zroszonej poranną rosą, krawędzi pokrywy.
Po raz pierwszy mogłem z bliska przyjrzeć się jej twarzy, na której mimo brudu i ziemistej cery, widniały resztki dawnej słowiańskiej urody.
Rysy tej twarzy były regularne i przejrzyste.
Począwszy od wysokiego czoła pooranego bruzdami zmartwień, aż po wąską linię ust, którą szpecił pojawiający się co chwila asymetryczny skurcz, przekreślając je nierówną kreską.
Ból, cierpienie, zakłopotany i niepewny uśmiech; to wszystko jakby pozlepiało się na tym skądinąd pogodnym, choć nieco wystraszonym i nieufnym obliczu.
Kobieta patrzyła na mnie, śledząc z uwagą moje ruchy, jej poszarzałe oczy w pobladłej otoczce rzęs, wydawały się być tak ufne i niewinne, jak oczy dziecka przebranego dla kawału za stracha na wróble.
Kiedy daję jej pieniądze, uśmiecha się demonicznie i zaraz potem ucieka.
O, widzi pan, jaka wariatka, takiej to nie warto złamanego grosza dawać, nawet nie podziękowała panu.
Pani Krystyno, po co ona nosi tę blaszana miskę?- pytam, patrząc na oddalającą się pośpiesznie kobietę.
A czort ja tam wie, ludzie mówią, że kiedyś w tej misce utopił się jej syn.
Utopił się w misce? - pytam z niedowierzaniem.
Ja jej tam nie znam tak dobrze, ale mówią, że miała dziecko chore na umyśle, tak, jak ona sama.
Podobno była dozorczynią w tej kamienicy, tu na przeciwko ? wskazała palcem na odrestaurowany i odnowiony budynek Inwest banku.
Przed wojną w tym miejscu stały cztery żydowskie kamienice, teraz pozostała tylko ta rudera, w której oprócz mnie nikt nie mieszka.
To już nie te czasy, wszędzie banki, lombardy, eleganckie sklepy...
Wszystko pod nosem, aby tylko były pieniądze bo za darmo nie chcą dawać, wolą wyrzucić do śmieci...
Acha, o czym to ja ... - zaczyna jakby od nowa.
No tak, kiedy więc rano wychodziła zamiatać - ciągnęła dalej pani Krystyna - a musi pan wiedzieć, że kiedyś trzeba było zamiatać ulicę po jednej i po drugiej stronie - to sadzała dziecko w miskę, dając mu coś do jedzenia i szła do roboty.
Dziecko płakało, ale kto kiedyś przejmował się płaczem dzieci, za robota trzeba było patrzeć, a nie za dziećmi.
Kiedyś podobno zrobiła pranie w tej misce i poszła jak zawsze do sprzątania, gdy wróciła chłopak leżał nieżywy, opił się mydlowin i umarł.
I od tej pory chodzi jak obłąkana z tą blaszaną skorupą.
Czasami zaczepia ludzi na ulicy i mówi, że Sylwka ma przy sobie, że on bawi się w tej misce.
Ja widuję ją także tu nad rzeką, jak coś do siebie gada, niekiedy nabiera do miski wody i kołysze jak kolebką.
Ech!... szkoda tej biednej kobieciny.
Pani Krystyna ociera brudna ręką zapłakaną twarz, zaciągając się ostatkiem podarowanego przeze mnie papierosa.
Szkoda, ale nie można jej jakoś pomóc?
Pomóc?
Wysłać do domu wariatów.
Zamknąć w dusznej sali razem z mymi chorymi..
Pan myśli, że to coś pomoże, że tam będzie jej lepiej?
Ja wiem jak to jest dobrze.
Moje dzieci, a miałam ich sześcioro, też tak myślały jak pan..
Oczy pani Krystyny nagle zachodzą łzami.
Odchrząkuje i szuka w kieszeni jakiejś chusteczki do nosa.
Tu na drugim piętrze, w dwóch pomieszczeniach, żeśmy mieszkali.
Ja pracowałam najpierw na kolei tak jak mój nieboszczyk mój mąż, potem przeniosłam się do Hotelu, bo tam było na popołudnie.
To było dla mnie wygodniejsze.
Wstawałam rano, poprałam, nagotowałam obiadu, wyszykowałam dzieci do szkoły , a po południu szłam do sprzątania.
I tak świątek piątek i niedziela, kiedyś nie było żadnych wolnych sobót, jak dzisiaj.
Ale to wszystko na marne, proszę pana; na marne - dodaje ze smutkiem i żalem w głosie.
Szkoda było tylko tego zachodu, tej mitręgi wstawania przed świtem.
Wychowałam, wypielęgnowałam prawie że sama sześcioro dzieci.
Mąż, mimo że lubił sobie wypić, był dobrym człowiekiem.
Do wychowania też nigdy się nie wtrącał.
Kiedy wracał z parowozowni, zwykle coś jadł i zaraz kładł się spać, taki był przepracowany.
Oprócz węgla na zimę, wszystko było na mojej głowie.
To coś załatwić, to na wywiadówkę, i tak przez wszystkie lata.
Kiedy zginął pod kołami lokomotywy, nie odczułam specjalnie jego braku.
Tyle tylko, że pieniędzy było nieco mniej niż zwykle, ale dzieci wtedy były jeszcze małe toteż i wydatki nie były takie duże.
Jedno po drugim dodzierało ubrania i buty, najwyżej tym starszym od czasu do czasu kupiłam coś tańszego to były czasy proszę pana - westchnęła z ulgą , zastanawiając się przez chwilkę, czy opowiadać dalej czy nie.
A dziś proszę pana - zniża głos jakby bała się, że ktoś ją usłyszy.
Dziś starą matkę oddali do domu starców, mówiąc, że tam będzie mi lepiej.
Pani Krystyna z nieukrywanym żalem, coraz ciszej wypowiada ostatnie słowa.
Oczy zalewają się łzami, a usta drżą, jakby dotykały gorącego żelaza.
Żal mi jej, dlatego nie staram się patrzeć w jej kierunku, aby jej nie krępować.
No cóż, nieszczęścia chodzą parami po ludziach, a Pan Bóg łaskawie na to wszystko patrzy - mówi kobieta.
Nic tu chyba dzisiaj nie znajdę, trzeba wracać do domu, bo już południe blisko.
Niech pani pozdrowi ode mnie syna, pani Krystyno.
A, dziękuję, teraz to pan ma do niego łatwiejszy dostęp niż ja.
Oni tylko radzą i radzą w tym magistracie.
Jakem tam raz poszła, to nie bardzo chcieli mnie wpuścić na te szwedzkie marmury, bali się żebym im błota nie naniosła.
Do widzenia panu - uśmiecha się smutno sama do siebie, na wspomnienie o synu.
Do widzenia - odpowiadam w zamyśleniu, próbując choć trochę wyobrazić sobie ogrom ludzkiego cierpienia, które jest nieodłącznym towarzyszem każdego człowieka.
Jeszcze raz spoglądam na poczerniałe i zawilgocone mury pachnące grzybiczną pleśnią.
Wychodzę na ulicę i tuż za rogiem wkraczam w zupełnie inny świat.
Wystawowe szyby zachęcają do kupna ekskluzywnych towarów po promocyjnych cenach.
Potrąca mnie niechcący młody przystojny człowiek, zdawkowo przeprasza i dalej prowadzi transakcję przez telefon komórkowy.
Zielone światło z melodyjką zachęca do przejścia na drugą stronę ulicy, lecz skręcające samochody tarasują przejście.
Na maleńkim skrawku trawnika jacyś robotnicy ustawiają kolejny afisz ukazujący tym razem dobrodziejstwo "złotej karty".
Nie mogąc przejść, przyglądam się bijącym po oczach reklamom i dochodzę do wnioski, że życie ludzkie pełne jest sprzeczności.
Istnieją jakby zgodnie obok siebie; walka o pokój i pogarda dla życia, zamierzone marnotrawstwo i straszliwy głód, nieograniczone bogactwo i skrajne ubóstwo, przesadne troska o zdrowie i plaga alkoholizmu.

Autor nieznany ? zebrał ks. Antoni Wac

Strona 1 z 1 Strefa czasowa UTC+01:00
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited
https://www.phpbb.com/