Forum DDN - Drogowskazy do Nieba.

  



Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1 ] 
Przeszukiwarka poniższego WĄTKU:
Autor Wiadomość
Post: 9 sty 2015, o 15:31 
Offline
1000p
1000p

Rejestracja: 28 gru 2006, o 10:35
Posty: 6446
BOGACTWO - WIELKA WYGRANA

Brawa nie milkły.
Ktoś rzucił na trumnę trzy goździki.
Schylił się, by je podnieść i w tym momencie otworzył oczy.
Budzik musiał dzwonić już dobrych parę minut.
Matka stała nad nim z szarą twarzą.
Spóźnisz się na trening - powiedziała.
Wychodzę, wyrzuć śmieci.
Miał dla siebie najlepsze 15 minut.
Sam w domu.
Bez jazgotu rodziców, wzajemnych oskarżeń, wyrzutów.
W duchu przyznawał rację raz matce, raz ojcu, ale pilnował się, by głośno nie wyrażać własnych opinii.
Przecież wszystkie te pretensje rodziło życie: beznadziejnie szare, bez perspektyw.
W czasie tych kłótni przynosił się myślą do tych dni, które były jak sen, a które jak dotąd powracały już tylko w snach Marcina: eleganckie hotele, uśmiechnięte hostessy, telefony od sponsorów, agenci z konkurencyjnych klubów.
Jeszcze nie czas - powtarzał trener.
Ale Marcin już rozumiał, że może być kimś, że ten kolorowy świat może być jego światem, gdy otworzą się przed nim stadiony.
Wszystko zależy od siły jego mięśni, płynności ruchów, zwinności ciała.
Więc ćwiczył, ćwiczył, ćwiczył.
Do utraty tchu.
Jeżeli było mu czegoś brak, to szarych oczu Julity.
Tych godzin, gdy brali się za rękę i biegli na Górkę-Bzdurkę.
Tak ją nazwała Julita.
Byt to stromy zadrzewiony pagórek, dawna hałda, daleko od osiedla, o której zapomniały nawet bezpańskie psy.
Trzeba było trochę wysiłku, żeby się tam wdrapać.
Wbiegali lekko niesieni wiatrem i marzeniami.
Zaczynali chaotyczne zwierzenia od codziennych bzdurnych zdarzeń - stąd Bzdurka-Górka, potem już snuli swoje Wielkie Plany.
Julita kończyła technikum rok przed nim.
Była najlepsza w klasie.
Jej Dyrektor wyjeżdżał w Bieszczady - dobiegała końca budowa szkoły pod Leskiem.
Proponował jej pracę i mieszkanie.
Pobierzecie się - mówił - i będziecie na swoim.
Dla Marcina znajdzie się zajęcie w warsztatach.
Będziecie patrzeć w gwiazdy, noce w Bieszczadach są piękne...
Odtąd na swojej górce mówili tylko o tym:
Będziemy mieć synka i córeczkę!
Nie, dwóch synów, muszę mieć kumpli - przekomarzał się Marcin.
To dwóch synów i dwie córeczki - rozpędzała się Julita.
Chłopcy będą rąbać drzewo!
A dziewczynki robić zielnik!
I będą mieć słońce w oczach!
Przed szkołą wielkie połoniny, za szkołą ściana lasu.
A za rok, dwa, zbudujemy własny dom.
I kupimy owce.
Dziewczynki będą robić swetry!
A chłopcy chodzić na polowanie!
Tylko nie na polowania - protestowała Julita.
Piąte: Nie zabijaj.
I patrzyła na Marcina oczami łagodnymi jak sarna, aż zgadzał się na wszystko.
Wtulał twarz w jej ramię pachnące miodem i powietrzem.
I wracał do domu na kolację rozmarzony, szczęśliwy.
A w domu ojciec powtarzał co wieczór:
Liczą się tylko pieniądze, masz szmal, jesteś kimś.
Zobacz, co zrobiłem z twojej matki.
Pamiętaj synku, z takiej nory jak nasza szybko ucieka szczęście.
To nie tak - zaprzeczała matka - nie widziałaś tego szczęścia obok siebie, bo przeliczałeś je na zielone papierki.
Zaglądałeś pod materace sąsiadów i złość cię zżerała, że mają więcej.
To z tej złości się rozpiłeś, i nikt cię już nie chciał w pracy - unosiła się.
Szczęście to nie te papierki, to nie tego nam zabrakło.
Kręciła uparcie głowę przekonując przez lata ojca, syna, samą siebie.
Z czasem przycichła i mówiła już tylko o grzybie na suficie, długich i zepsutych kranach.
Marcin nie chciał takiego życia.
Nawet z Julią.
Bał się, że na jej twarzy zobaczy po latach te same zmarszczki smutku, które wyżłobiły twarz matki.
Kiedy trzymali się za ręce wszystko było proste i piękne.
Jak na ślubnym zdjęciu rodziców.
To na to zdjęcie nad stołem popatrywał ojciec w czasie niedzielnych obiadów.
Cała byłaś w skowronkach - mówił, a na policzkach mamy pojawiały się znów dwa dołeczki, takie same jakie, jakie urzekły go u Julity już na pierwszej randce.
Po uroczystej niedzielnej sumie siadywali we troje przy wykrochmalonym obrusie, lśniły wyjmowane raz na tydzień z szuflady srebrne sztućce, które po każdym posiłku mama czyściła starannie sidolem.
Najpierw ojciec przestał chodzić do kościoła.
Unikał spotkania z sąsiadami, potem Marcin wykręcił się od wspólnych obiadów, wreszcie mama oświadczyła z determinacją:
Trzeba coś sprzedać na życie.
W komisie, mogą przyjąć sztućce, i tak nie są już potrzebne.
Odtąd nikt już nie otwierał szuflady, na którą mama popatrywała jak na wieko trumny, gdzie pogrzebała nadzieje.
Wtedy przed Marcinem pojawiła się szansa: sport.
Niezwykły talent - mówili zgodnie trenerzy i kiwali z niedowierzaniem głowami.
Zajmiemy się tobą, stary, ale pamiętaj: odtąd nie masz domu, kolegów, dziewczyny, masz tylko Klub.
To jest twoja przyszłość i tego się trzymaj.
Śrubowali tempo bezlitośnie.
Szybciej, szybciej, szybciej.
Już nie mogę - wybuchał czasem, ocierając pot jednym z miękkich ręczników, które matka długo głaskała, gdy je przyniósł pierwszy raz do domu.
Nie ma, nie mogę - rzucali przez zaciśnięte zęby.
Wiesz, ile w ciebie zainwestowaliśmy?
Jak to zwrócisz, jeśli nie wynikami?
Czuł się wtedy jak w pułapce.
Wreszcie przyszła z Warszawy decyzja: będzie w składzie reprezentacji.
To tam poznał smak sukcesu.
Smak luksusu.
Tam poczuł, że coś z tego ma i on sam, nie tylko Klub.
Oprócz medalu, pierwsze duże pieniądze.
Wyjmował je w domu drżącymi rękami, potem patrzył, z jakim wyrazem oczu przeliczał je ojciec.
Czy dostrzegł wtedy niepokój w oczach matki?
Nie dzieliła ich radości.
Nie piszesz do Julity - spytała jakby bez związku.
Julita.
Gdy trzymał na dworcu jej rękę powiedziała:
Wybrałeś.
Dlaczego nie dowierzam, że tracę Cię na zawsze?
Wspomnienie tych słów powodowało uścisk w gardle.
Nawet wtedy gdy dziewczyny przybiegały po autografy.
Czasem profil którejś z nich, podobny z daleka gest przypominał mu Julitę.
Mimo tych słów na dworcu nie napisała ani razu.
Wiedział, że jest sama.
Zawsze gdy ktoś o tym wspomniał, czuł jakąś przelotną radość.
Ale nigdy nie poprosił o jej adres.
Listy?
To dziecinada - przekonywał sam siebie.
Potrzebował oczu Julity.
Pod ich spojrzeniem czuł się kimś lepszym, jakby widział coś, czego nie umiał nazwać.
Jakieś światło.
Trzeba zapomnieć.
Cóżbym tam robił, wśród tych bezkresnych jarów, bez świateł stadionów?
Kto podawałby mu trampki?
Kto ze stoperem w ręku krzyczałby "Jesteś wielki"!
Pewnego dnia pojawił się na osiedlu mały czarny chłopak.
Długo byt przedmiotem drwin.
Przezwali go Inostraniec, jakby imię Matti było dla niego za dobre.
Gdzieś tam, w dalekim kraju z którego musiał uciekać odwiedzał sportowe bale.
Tęsknota została.
Znalazł więc odwagę, by mimo drwin pojawić się w Klubie.
Drwiny ustały na bieżni.
Osiągnął czas jaki Marcin wypracował po roku.
Był jak iskra.
Zapamiętał oczy swojego trenera, gdy patrzył na Mattiego.
Znał to spojrzenie.
Następnego dnia byli już działacie z Warszawy.
Nikt się nie zdziwił, że zakwalifikowali Mattiego na zgrupowanie.
Obóz potwierdził talent przybysza.
Nie dam się temu dzikusowi - mówił sobie.
Zwycięstwo to nie tylko sprawa talentu.
To dyscyplina, lata pracy, taktyka, doświadczenie.
Nikt jeszcze nie przekreślił jego szans.
Na zawody w Warszawie decyzją władz sportowych, wystawiono ich dwóch.
Te zawody byty ostatnim progiem przed olimpiadą.
Matti miał być raczej ich atrakcją niż pewniakiem.
Odkryciem małego klubu, może zwycięzcą za parę lat.
Ale jeszcze nie dziś - mówił trener.
Jeszcze nie dziś - powtarzał Marcin, ale nie byt już siebie pewny.
Ojciec ożywiony jak przed laty wyznał na zapas:
Syn olimpijczyk!
To mi odejmie dziesięć lat i garb nieudanego życia.
Matka wzdychała:
Wycisną z ciebie wszystko i wyrzucą, gdy nie będziesz potrzebny.
Jesteś wart więcej niż twoje wyniki.
Jednak gdy wkładał nowy kolorowy dres patrzyła na niego z podziwem.
Co ty tam wiesz mamo - mówił ni to do niej, ni do siebie, ale po nocach coraz rzadziej śniły mu się brawa na podium i kwiaty w rękach kibiców.
Raz nawet obudził się z krzykiem.
I przyszedł ten dzień.
Trybuny wypełnione do ostatniego miejsca.
Krótki masaż.
Rozgrzewka.
Napięta twarz trenera.
Wesołe oczy Mattiego, gdy mówił łamaną polszczyzną:
Rozlusznij sze Stary, ja jeszcze nie miecz szans, mosze kiedyś, jesztesz najlepszy, jak nie wierzysz w siebie, nerwy cze wykończą.
Był w tym wyznaniu szczery, ale Marcin nie słuchał.
Patrzył gdzieś dalej, jakby dokonywał bilansu swoich strat i zysków.
Tłum już skandował niecierpliwie.
GWIZDEK.
START.
UCIEKAJĄCA BIEŻNIA i... DZIWNIE ROZMAZANA LINIA METY! ...
Wokół niego pusto.
Biegnący z gratulacjami mijają go i zatrzymują się wokół czarnej sprężystej sylwetki.
Wszystkie ręce próbują dotknąć zwycięzcy.
To Matti będzie dziś tematem dnia.
Tłum ma nowego idola!
Dlaczego nie czuł goryczy porażki?
Odwraca twarz od tablicy, na której za chwilę pojawią się wyniki.
Idzie w stronę szatni lekki.
Jakby wyzwolony.
Z rozmazanych linii sylwetek wyłania się kontur jakiejś postaci.
Biegnie ku niemu szybko, coraz szybciej.
Złudzenie?
Nie!
To ona, ona naprawdę.
Już trzyma jej ciepłą rękę.
W szarych oczach ten sam spokój, ta sama słodycz.
Przymyka powieki.
Julia - szepcze chaotycznie!
Jak mogłem?!
Nie mów nic.
To wszystko nieważne!
Znajdziemy naszą nową Górkę-Bzdurkę!
Niezauważeni przez nagle obcy tłum idą powoli ku bramie stadionu.
Wygrałem - mówi Marcin.


Autor nieznany ? zebrał ks. Antoni Wac

_________________
+ Z Bogiem i Maryją.


Na górę
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 1 ] 


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 92 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Przejdź do:  
Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, jak była na początku, teraz i zawsze i na wieki wieków. Amen.
Czytając to Forum DDN, wyrażam swoją Miłość do Maryi i Jezusa Chrystusa, wierząc w Jego Wszechmoc i Miłosierdzie.

"Od Prawdy zależy przyszłość naszej Ojczyzny" - święty Jan Paweł II

Sanktuarium Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy Jezu Ufam Tobie!