ŚWIADECTWO UZDROWIENIA FIZYCZNEGO
Świadectwo o tym, jak to Bóg szukał mnie przez całe moje życie. Na pewnym etapie swojego życia, będąc nastolatkiem, bardzo pobłądziłem. Tato był alkoholikiem, a na mnie odbijały się wszelkie tego konsekwencje. Wtedy zarzekałem się, że nigdy nie będę taki jak on, lecz w końcu i ja zacząłem pić alkohol oraz palić papierosy. Doszło do tego, że kilka razy w tygodniu bywałem w klubach techno, na których była dostępna cała paleta narkotyków, również z tego zacząłem korzystać i wydawało mi się, że nic złego nie robię. Ale nawet wtedy od czasu do czasu zaglądałem do kościoła, nawet nie wiem dlaczego - pewnie dzięki mojej mamie i jej modlitwie. Pewnego razu, gdy zajrzałem do kościoła, wypatrzyłem tam fajną dziewczynę. Ona była z innego świata. Wtedy też i kościół zaczął mnie bardziej interesować ?. Pan Bóg zaczął działać mocniej. Najpierw posłużył się właśnie tą dziewczyną, by zacząć zmieniać moje życie. Zrezygnowałem z wszelakich używek. Zostawiłem również stare towarzystwo. Moje życie wydawało mi się już poukładane, ale przecież wciąż nie było w nim Boga, w którego w zasadzie nie wierzyłem. Po krótkim czasie zacząłem znów pić alkohol. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, piłem po kryjomu. A mówiłem, że nigdy nie będę taki jak mój ojciec. W tym czasie owa dziewczyna została moją żoną. Kiedy zamieszkaliśmy razem, zaczęła coś podejrzewać. Nie robiłem żadnych awantur, ani też nie zataczałem się po kątach, ale piłem prawie codziennie i nie potrafiłem przestać. Doszło w końcu do tego, że żona nie dawała już rady, miała dość mojego alkoholowego oszustwa. Zebrałem się wtedy i pojechałem do Częstochowy. Spędziłem na Jasnej Górze cały dzień. Nawet nie wiem, czego oczekiwałem, przecież z moja wiarą nie było za dobrze, a jednak czułem tam wielką moc. Po powrocie z Częstochowy przestałem pić. Bóg uwolnił mnie z nałogu alkoholizmu, lecz ja dalej byłem niedowiarkiem. Do kościoła chodziłem, bo wolałem przestać 45 minut raz w tygodniu, niż słuchać przez cały tydzień narzekań żony, że nie byłem z nią w kościele. I takie to było puste życie w pogoni za pieniądzem? Jednak Bóg nie zamierzał przestać o mnie walczyć. Z powodu przepukliny trafiłem do szpitala na - wydawałoby się - mało inwazyjną operację. Chwilę po operacji, gdy byłem już z powrotem na swojej sali, zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego. Pamiętam jak za mgłą panikę lekarzy i ich bezradność. Po chwili straciłem przytomność. Wtedy Bóg dał mi odczuć to, co czuje człowiek idący do piekła. Ogarnął mnie niewyobrażalny lęk, wiedziałem, że teraz będą wieczne cierpienia, że Boga przy mnie nie będzie. Tak jakby On cały czas był i nagle odszedł, a ja zostałem sam. To była przerażająca samotność. Czułem ogromny ból, ale nie był to ból ciała, lecz ból duszy. Wszędzie rozpacz i strach. Tego lęku, strachu, cierpienia, tego uczucia nie da się opisać. To było coś, czego nie potrafię do końca przedstawić. Równocześnie zdałem sobie sprawę z tego, że to, za czym do tej pory goniłem, nie ma żadnej wartości. Dom, samochód i inne dobra materialne tego świata stały się niczym. Dostałem jednak szansę. Zbudziłem się podpięty do aparatury. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co się stało. Cały czas myślałem o Bogu. Gdy wróciłem ze szpitala do domu, leżąc w łóżku, jak to na prawdziwego niedowiarka przystało, mówiłem sobie w myślach: ?Panie, jeśli to Ty, jeśli Ty Jesteś, daj mi jakiś znak z nieba?. Kątem oka zobaczyłem Pismo Święte mojej żony. Otworzyłem je na przypadkowej stronie i przeczytałem jak faryzeusze proszą Jezusa o znaki z nieba, a On im odpowiada, że nie dostaną żadnych znaków? zdębiałem. Pan mi odpowiedział, oczywiście po swojemu. Zaczął się mój zryw w stronę Boga. Ale to by pewnie nie wystarczyło do nawrócenia, więc po trzech miesiącach, gdy zapomniałem o operacji, a mój Boży zapał zaczął stygnąć, dowiedziałem się że mam raka. Okazuje się, że jest to nowotwór złośliwy, dający szybkie przerzuty. Wszystko się zmienia. Całe życie się zmienia. Podchodzę do drugiej operacji, tym razem do wycięcia nowotworu. Operacja przebiega bez komplikacji, lecz markery nowotworowe nadal rosną, z każdym dniem wartości markerów są dużo wyższe, co wskazuje, że w organizmie są już przerzuty. Zaczynam wtulać się w Krzyż. Pojawia się coraz większe pragnienie Boga. Jadę na moją pierwszą mszę o uzdrowienie. Słyszę, jak kapłan mówi słowa: ?Pan Jezus przychodzi z nadzieją i pragnie uzdrawiać mężczyznę chorego na raka?. Gdzieś głęboko w sercu poczułem, że to do mnie. Cały świat zatrzymał się w miejscu. W oku pojawiła się łza. Bałem się, a równocześnie czułem ogromny pokój, ciepło i miłość. Czułem obecność Jezusa, czułem że On jest, że przyszedł. Kapłan mówił dalej, że jeśli ktoś poczuł, że to do niego niech podejdzie do jakiegoś zespołu wstawienniczego, by się pomodlić. Zawładnął mną totalny paraliż i wewnętrzna walka. Jednocześnie towarzyszyło mi uczucie, że to moja chwila, że jak nie pójdę to będę żałował tego do końca życia. W końcu powiedziałem ?tak? i poszedłem w nieznane. Podczas modlitwy trząsłem się jak galareta. Nie wiem, czy to z emocji czy z innego powodu. Wiem jedno, gdy przed rozpoczęciem leczenia, przed pierwszą chemioterapią gdy już byłem w szpitalu wykonano mi powtórne badania, okazało się, że choroba się cofa, markery nowotworowe, które po operacji nadal rosły w zastraszającym tempie, nagle zaczęły spadać. Miałem dylemat czy podchodzić do leczenia czy nie, wiedziałem, że Jezus zaczął mnie uzdrawiać. Ale pomyślałem, że jeżeli Bóg nie chciałby, bym podchodził do leczenia, to uzdrowiłby mnie natychmiast, cudownie. A On miał swój plan. W szpitalu podczas pięciodniowych kursów chemii, było bardzo ciężko. Nie byłem w stanie jeść, cały czas towarzyszyły mi słabości, wymioty? przez te pięć dni chudłem kilogram dziennie. Następnie jechałem na dwa tygodnie do domu, by dojść do sił, by móc podjąć następny kurs chemii. Nigdy nie byłem tak blisko Jezusa, jak wtedy, kiedy ledwie się trzymałem, jak wtedy kiedy On mnie trzymał. Był przy mnie przez cały ten czas i wciąż jest. Cały pobyt w szpitalu był dla mnie wielką ewangelizacją. Tam poznałem moc modlitwy. Ostatnia chemia była najcięższa. Bo do zmęczenia fizycznego doszło też psychiczne. Gdy pewnego wieczora było mi bardzo ciężko dostałem sms: ?dziś cała diakonia modli się za ciebie?. Więc i ja zanurzyłem się w modlitwie. Minęła krótka chwila, kiedy wybuchłem śmiechem i poczułem wielką radość. Dziękuję Bogu za to, że podczas choroby nie bałem się. Od kiedy powiedziałem ?tak? Jezusowi, nie bałem się śmierci. Wiedziałem, że On tam będzie, że będzie czekał. Dał mi ogromne poczucie bliskości. Poczucie i pewność, że życie się tu nie kończy. Od kiedy powiedziałem ?tak?, dał mi łaskę zaufania Mu. Wiedziałem, że mnie przez tą chorobę - prowadzi obojętnie jaki byłby jej koniec. Choć czasem miałem już dość i nie chciałem, nie miałem sił wracać na kolejną chemię, byłem słaby i wyczerpany to dzięki Bogu to cierpienie było lżejsze, a co najważniejsze - miało sens. Dziś jestem już zdrowy. Bóg mnie uzdrowił, uzdrowił moje ciało, ale przede wszystkim uzdrowił moją duszę. Dziękuję Bogu za ten dopust, za chorobę, za cierpienie. Bóg znalazł sposób, by ratować moją duszę. Teraz wszystko jest inne. W końcu dałem się Bogu odnaleźć.
(Wojtek, 33 lata, Gliwice, marzec 2012)
http://gliwice.mamre.pl/index.php?zm=swiaduf1